|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Granmor
The Voice
Dołączył: 01 Wrz 2006
Posty: 2645
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 45 razy Skąd: Chorzów
|
Wysłany: Czw 19:00, 22 Lut 2007 Temat postu: Gotowe na Wszystko Za Zamkniętymi Drzwiami - by Granmor |
|
|
Przeczytałem dzisiaj opowiadanie Lady i doznalem cholernie wielkiej weny, tak wielkiej że dokończyłem mój prolog fan fictiona.. tak juz mowilem poczatek przypomina DH ame ale to było nieuniknione..
Nazywam się Mary Alice Young, pewnie jesteś tutaj pierwszy raz. Ta spokojna ulica, przez którą przed chwilką przejechał samochód to Wisteria Lane. Nie martw się, że stoję w grządcę z kwiatami, nic im się nie stanie, Pani Britt też tego nie zobaczy. Bo ja nie żyję.
Właściwie, na co Ci to mówię? Przecież nie znasz Pani Britt. Chyba po prostu mam potrzebę z kimś porozmawiać, jak każdy.
* * * * *
Życie na Wisteria lane, działo się jak zwykle. Listonosz roznosił listy, Susan Mayer rysowała obrazki do książek, Mike Delfino zajmował się swoim psem Bongo, a Gabrielle próbowała spotkać się z Johnem mimo że jej mąż Carlos był w domu.
Wisteria lane,przeżyła wiele, moje samobójstwo, a także wiele innych spraw. Edie Britt pożegnała się ze starym domem w płomieniach, chociaż jak sama mówi, potrzebny jej był remont a Susan odnalazła faceta – pierwszy raz od rozwodu z Carlem.
Nikt jednak się nie spodziewał, że kolejna tajemnicza rodzina wręcz zapuka im do drzwi.
Z ogromnej cięzarówki, wyszedł mężczyzna i pomógł wyjść swojej żonie:
-Widzisz kochanie?-spytał mąż żonę.-To nasz nowy dom.
-Piękny.
Gotowe na wszystko : Za zamkniętymi drzwiami
Ktoś zapukał. Młoda żona musiała otworzyć, bo jej mąż znajdował się w łazience. Gdy tego dokonała, zobaczyła przed sobą blask. Nieskalany chaosem blask.
Z tego blasku wydobyła się kobieta, około trzydziesto do trzydziesto pięcioletnia o rudych włosach. Co dziwne, włosy były idealnie ułożone, w reku idealnie umytych trzymała koszyczek a w nim wypieki które pachniały jak prosto z piekarni.
Za tę chodzacą doskonałością,stała druga kobieta, ładna ale zaniedbana, i chyba miała plamę na bluzce, chyba pomarańczową. Kobieta wyglądała jakby na zmęczoną.
Rudy ideał powiedział tonem wyćwiczonym i wyrafinowanym ,uśmiechając się przy tym serdecznie ale jakby nieco sztucznie.
-Dzień dobry!
-Dzień dobry, witam. - powiedziała gospodyni, uśmiechając się także ale tylko delikatnie. - W czym mogę pomóc?
-Jestem Bree Van De Kamp, a to jest Lynette Scavo, pomyślałam że nowi sasiedzi poczują się uradowani gdy ich odwiedzimy i powitamy.
-Dziękuję, jestem Sara, Sara Harrison. Może wejdziecie?
-Nie, dziękujemy. Dopiero co się Pani sprowadziła, więc będziemy tylko przeszkadzać.-wtrąciła Lynette.
-Cóż, szkoda, ale miło ze Panie zajrzały.
-Nie ma problemu, zapraszam Panią na środę, na kawę z sernikiem Wiedeńskim. - powiedziała Bree ciąglę się uśmiechając.
-Dzięki, przyjdę jeśli się urzadzę do tego czasu.
-Ma Pani męża? - wtrącił nieznany kobiecie głos.
-Tak... kto to powiedział...?
Po chwili obok Lynette i Bree pojawiła się kolejna kobieta, ja ją znałam lecz Sara nie. To była południowa krew Wisteria Lane, żeńska część rodziny Solis – Gabrielle Solis.
-Gabrielle Solis, miło mi, niech Pani mąż więc dokończy urzadzanie domu, w końcu na coś trzymamy tych egoistów w domu.
-Nie wiem czy Rall da radę.
-Ach, pewnie jest jak mój Carlos, jak nie dasz mu niczego na tacy, to nic nie dostanie.
-Carlos, to Pani mąż?
-Co? A, tak, mąż, mąż. No dobra, ja się zbieram bo się spóźnię do fryzjera. To pa, Saro.
-Do widzenia, Gabrielle.
Gabrielle Solis założyła okulary przeciwsłoneczne i udała się do swojego garażu, przy którym stał piękny cabriolet. Bree spojrzała na Sarę raz jeszcze, po czym pożegnała się, tak samo zresztą Lynette.
Nie było nic rewelacyjnego, w postaci Sary ani jej męża – a przynajjmniej na takich wyglądali.
Minie sporo czasu, póki dziewczyny zorientują się co się dzieje.
* * * *
Wtorek, godzina 21:30
-Hej Bree.- Lynette powitała swoją przyjaciółkę, gdy ta otwarła jej drzwi.
-Dobry wieczór Lynette. Jesteś pierwsza.
-Naprawdę? Wiesz, musiałam wyjść jak najszybciej, Porter strzaskał figurkę z porcelany i miałam z nim o tym porozmawiać. Bogu dzięki, że Tom się tym zajmie.
-Pomyślałam że może zaprosimy tę nową sąsiadkę? Jeżeli będzie wredna, potem jej powiemy że to było ot spotkanie powitalne, dla niej, a jeżeli nie, powiemy że to spotkania regularne.
-ch****a Bree, ty wszystko musisz wymyśleć do ostatniego słowa.
-Więc jeśli możesz, pójdź po nią, a ja przygotuję stół dla nas.
-Taa, rozumiem, idę po nią.
-Dziękuje Lynette, to naprawdę wspaniale z Twojej strony.
-Bree...
-Tak?
-Daruj sobie. - Lynette odwróciła się na pięcie i odeszła od drzwi, Bree po chwili zamknęła drzwi. Sara została zaproszona, sama, wiedząc jak wazne jest pierwsze wrażenie
* * * * *
To kto rozdaje? - mruknęła Gabrielle wysyłając sms-a.
-Może ja.- wtrąciła młoda, zaproszona kobieta.
-Więc, Saro..- zaczęła powoli Lynette.
-Tak, Lynette?
-Może opowiesz coś o sobie.
-Hm? A, jasne. Ja i Rall, nie mamy dzieci, Rall ma własną firmę.
-Oh tak?- powiedziała wyraźnie zainteresowana Bree. - A cóż to takiego?
-Nic wielkiego, zwykła kwiaciarnia.
-A Twój mąż..-zaczęła powoli Lynette.
-Co on?
-Nie jest gejem?
-Lynette!- skarciła ją szybko Bree.
-No co?- wtrąciła Gabrielle.-To dziwaczne, żeby facet miał kwiaciarnię!
-Być może.- powiedziała Bree spokojnym tonem.-Ale to zawód jak każdy, prawda?
-Jeżeli chodzi oto czy mój facet jest gejem, wierzcie mi dziewczyny, tak nie jest. - powiedziała Sara usmiechajac się od ucha do ucha.
-Dobrze, Susan, graj.
-Wymieniam dwie.-powiedziała Susan.-Zagramy potem w teksanskiego?
-Tak, dlaczego nie, uwielbiam grę w Teksańskiego Pokera.-powiedziała Bree.
-Taa, bo zawsze wygrywasz.- mruknęła Lynette. - Tom mówi że mam przystopować z zabawą.
-Niech sam tez tak robi, założe sie że wydaje krocie z kolegami w clubie ze striptizem. - powiedziała Gabrielle.
-Gaby!-skarciła ja Bree.- Mamy gościa, zachowuj się. - Rudowłosa idealna gospodyni, uśmiechnęła się w stronę Sary.
-No co? Tylko mi nie mów, że Rex nigdy nie szedł z kolegami do takiego klubu!
-Gaby!-ponownie skarciła ją Bree.-Przepraszam, za zachowanie Gaby, czasami sama nie wie co mówi. Prawda Gaby? - Bree zwróciła się do Pani Solis, ta chyba chciała zaprzeczyć, przez co Bree kopnęła ją pod stołem. - Dziewczyny, grajmy.
Środa.
Godzina 7.30
Susan Mayer – moja stara, dobra przyjaciółka. Susan, była zakochana w Panie Delfino, który mieszkał po druiej stronie ulicy, tuż obok Bree Van De Kamp. Susan widziała w Mike'u lekarstwo na samotność, a także lekarstwo na myśli o Carlu. Moja biedna przyjaciółka od dawna nie miała faceta, co było widać dzisiaj rano.
-Mamo, numer telefonu nie ma dwudziestu cyfr.- powiedziała Julie, córka Susan kiedy ta chciała zadzwonić, zapatrzona jednak w Mike'a tylko naciskała klawisze klawiatury bez końca.- Mamo!
-Co? Julie? Jeszcze nie w szkole?
-Mam dzisiaj na dziewiątą, Pani Wiecznie Obecna Wśród Nas.
-Nie nabijaj się z matki! - powiedziała gardzącym tonem Susan.
-Nadal o nim myślisz?- Julie wyjrzała przez okno.- Przystojniak nie? Gdybym tylko była starsza...
-Julie!
-No co?- spytała Julie, włączając telefon komórkowy.- Ty nawet za trzy lata mu nie powiesz, że sie w nim kochasz. Więc daj szczęście córce.
-Śmieszne, Julie, rzeczewiście, baardzo śmieszne.- mruknęła Susan, odkładając słuchawkę telefonu.
-Więc idź do niego! Nie widzisz że to okazja? Nie musisz nigdzie pukać, facet stoi jak na talerzu!
-O czym Ty mówisz?
-O tym, że trudno by było wybawić go na flirty z domu, ale skoro stoi przed domem i bawi się z psem, jest jak na talerzu. Mamo, rusz głową.
-Łatwo Ci mówić. Jesteś młoda, piękna, a ja, dobijam 35 [ od autora, wiek fikcyjny, nie jestem aż takim fanem by sprawdzać wiek bohaterek xP ].
-Idź do niego, zobaczysz, nie wyrzuci Cię.
-A jeżeli tak, to Ty płacisz za chusteczki.
-Masz to jak w banku, a teraz idź!
Susan wyszła z mieszkania i udała się w przewicną stronę od Mike'a, wiedziała jak to zrobić. Była “piękna pogoda na spacerek”. Kolejny etap łowów na Mike'a Delfino. W końcu przeszła na drugą stronę Wisteria lane i doszła do Mike'a.
-O, cześć Mike.
-Susan, cześć. Co słychać?
-Po prostu - świetnie.
-Cieszę się, właśnie się zastanawiałem, czy może..
-Tak?
-Zjesz ze mną kolację?
-CO?!
-Nie? Ok, nie było rozmowy..
-Nie! Czekaj! Bardzo, bardzo chętnie!
-Świetnie, to u mnie, ja gotuję, żebyś nie czuła się jak zamachowiec.
Susan uśmiechnęła się szeroko, facet będzie dla niej gotował – to się jej nigdy nie przytrafiło.
-Wspaniale, o której mam być?
-19.00, będzie idealnie.
-Będe napewno, to, pa.
-Pa.
Susan wracała do domu, uśmiechnięta jak nigdy, jej córka to widziała i była dumna ze swojej matki. Teraz już nie będzie słuchała od ojca, jak jej matka jest nieudolna i nie potrafi sobie znaleźć nowego faceta. Gdy Susan wróciła, od progu Julie wypytała ją o wszystko.
Julie spojrzała na gazetę, która leżała na stole.
Ciekawe.
* * * *
Tak, wszyscy spotykamy na swojej drodze ludzi. Jedni to nowi sąsiedzi, inni przyjaciele z dawnych lat. Lecz zawsze dzieje się to samo, zakładamy maskę.
-Halo? Cześć Bree. Tu Sara.
* * * *
Nasze maski, są naprawdę przeróżne. Czasami ocierają o przestępstwo.
-Carlosa nie będzie trzy godziny...-powiedziała Gabrielle uśmiechając się do swojego ogrodnika.-Chodź, sprawdzimy czy nie ma nas w sypialni.
* * * *
Czasami spotykamy zakochanych, którzy odzyskali wiarę w miłość. Jak Susan, która akurat puka do domu swojego szczęścia.
-Cześć.- powiedział Mike.
Tak, czasami zakładamy złe maski, a inni na siłę chcą je zdjąć.
-Chyba go znalazłem, nazywa się teraz Rall Harrison.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
heaven
Moderator
Dołączył: 28 Sie 2006
Posty: 1414
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Skąd: Wieliczka
|
Wysłany: Czw 19:36, 22 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
Bardzo fajne opowiadanko... czekam na dalszy ciąg...
P.S. Serialowa Susan ma 39 lat...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nina
Administrator
Dołączył: 22 Cze 2006
Posty: 2039
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Skąd: z Katowic Płeć:
|
Wysłany: Pią 10:29, 23 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
Granmor, całość bardzo zgrabnie napisana, jednak najbardziej podoba mi się prolog do "odcinka" i zakończenie. Kwestie Mary Alice bardzo ładnie Ci wyszły ^^
No i oczywiście scena z Sus i Mikiem....... *zachwycona*
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lady Van De Kamp
Administrator
Dołączył: 23 Cze 2006
Posty: 1484
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Skąd: Sosnowiec
|
Wysłany: Pią 17:00, 23 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
Ciesze się, że moje opowiiadanko Cię natknęło.
Co tu duzo pisać, bardzo fajne. I te kwestie Mary Alice
Postaci sa jak zywo wyciagniete z serialu.
Czekam na ciąg dalszy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Granmor
The Voice
Dołączył: 01 Wrz 2006
Posty: 2645
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 45 razy Skąd: Chorzów
|
Wysłany: Wto 15:17, 06 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Druga część opowiadania, powoli coś się zaczyna... ;]
Rozdział 1 (dla tych co wolą serialowe liczenie Odc.2)
Jest taki czas, w życiu każdej gospodyni domowej, kiedy to trzeba stanąć na wysokości jakiegoś zadania.
Wcale nie myślę o konkurencji dotyczącej piękna kwiatów, ani wychowania dzieci.
Są takie dni, kiedy to gospodyni musi pokazać rodzinie, jak ważna jest jej pozycja i potrzebny respekt. Właśnie taki dzień nastąpił w życiu Edie Britt.
Edie spojrzała na okno swojego domu, które znajdowało się tuż przy ulicy [od autora, bo jak wiemy Edie ma wejście do domu we wnęce budynku, a przed wnęką okna]. Zobaczyła na nim wiadomość od kolejnej zazdorsnej o męża kobiety:
“EDIE BRITT TO DZIWKA”
Gotowe na wszystko: Za zamkniętymi drzwiami
Edie Britt, wiedziała że jeżeli ma kogoś posądzać o takie wiadomości na swój temat, między innymi dzięki ostatnim wydarzeniom, to może w ciemno strzelać w jedną osobę.
-Susan!!! - krzyknęła Edie przez całą Wisteria lane- Idę po Ciebie! - czym prędzej udała się w stronę ładnego żółtego domu.
Susan! Wychodź, wiem że tam jesteś! - krzyknęła Edie stojąc przed drzwiami. Po chwili otworzyła jej zaspana Susan.
-Edie, co się dzieje?
-Co się dzieje? Pytasz się jakbyś nie wiedziała!
-Aaa co mam wiedzieć?- ziewnęła głośno Susan.
-Żałujesz mi swojego byłego!
-Co?
-Przyznaj się, do jasnej cholery, napisałaś na moim oknie że jestem dziwką!
-Dlaczego to niby ja?
-Bo spotykam się z Carlem! To proste!
-Przepraszam Cię, Edie, ale ja też mam kogoś. A Carl.... hmm.... w ogóle mnie nie obchodzi.
-Tak, jasne, nie dość że kogoś masz to żałujesz mi byłego egoistko!
-Edie, zaczekaj! Ja naprawdę...
-Zamknij się Susan Mayer, ja wiem swoje! - Edie odeszła w stronę swojego domu.
* * * *
Dzień dobry, skarbie.- powiedział Rall do swojej żony.- Dziś to ja przygotowałem śniadanie.
-A jaką mamy okazję?
-Nie ma żadnej, chciałem pokazać że nie jestem jakimś nieudacznikiem.
-Przeciez tak nie mówię...- Sara pocałowała go delikatnie w policzek.-Ale za sniadanie, dziękuję.
-Więc jakie ma plany na dziś moja Królowa?
-Sama nie wiem, pójdę do centrum. Zastanawiałam się czy nie zobić jakiegoś przyjęcia, aby poznać tutejszych.
-Jeżeli chcesz, nie widzę przeszkód.
-Świetnie.
* * * *
Moje przyjciółki zebrały się u Lynette na małej kawce i plotkach. Jak zwykle przy takich okazjach, każda z nich opowiadała reszcie jakie to wiadomości ostatnio słyszała.
-Susan, możesz mi powiedzieć, dlaczego dzisiaj rano Edie biegła przez całą ulicę do Twojego domu? -spytała Gabrielle.
-Skąd o tym wiesz, Gaby?
-Uprawiałam jogę, jak co dziennie rano. A wiem o tym, bo w końcu mój dom jest położony tak, że widzę całą ulicę, po dom Edie.
-No tak, ktoś napisał na oknie spreyem że jest dziwką.
-Co?!- spytała głośno Gaby.
-Edie myśli że to ja.
-Susan!-powiedziała Bree.-Ale tego nie zrobiłaś,prawda?
-Prawdę mówiąc, Edie ma w sobie coś z dziwki.- powiedziała Lynette.
-Właśnie.- skwintowała Susan.-Ale nie zrobiłam tego.
-Chyba nie powinnyśmy tak mówić o Edie za jej plecami.-powiedziała Bree, tonem jakby pouczającym. Wtedy wszystkie spojrzały na nią jednoznacznie. - Powinny.
* * * *
Wtedy do drzwi, ktoś zadzwonił, Lynette przeprosiła swoje przyjaciółki i otwarła drzwi, to była Sara.
-Cześć Lynette, pamiętasz mnie?
-Jasne Saro, co tam?
-Chciałam Ciebie i Twojego męża zaprosić na małe przyjęcie.
-Z okazji?
-Chcielibyśmy że tak powiem.... nie wiem jak to opisać?
-Siebie pokazać?
-Coś w tym stylu.
-Acha, jasne, napewno będę. Wykorzystam każdą chwilę aby oderwać się od tych małych potworów.
Sara nigdy nie dowiedziała się, czy Lynette żartowała czy naprawdę tak myślała o swoich dzieciach.
* * *
Sara Harrison, wiedziała jak przyjmować gości. Zawsze, kiedy jej mąż urzadzał przyjęcie biznesowe, spotykała się z rodziną, czy też zapraszała znajomych, niech potrawy były chwalone. A jej gust, co do win, wychwalany po niebiosa.
Ale....
Dopiero dzisiaj, Sara Harrison poczuła tremę. Która gdzieś w środku, zjadała ją boleśnie.
To właśnie dzisiaj, Sara miała wydać przyjęcie dla mieszkanców Wisteria Lane.
A teatr kukieł, zaczął się już z pierszym dzwonkiem..
-Cześć, Sara. - powiedziała Susan uśmiechając się przy tym. - Proszę, poznaj moją córkę, to jest Julie.
-Dzień dobry Pani, Julie Mayer.- córka Susan podała dłoń gospodyni.
-Sara Harrison, zapraszam, jesteście pierwsze. - Sara ścisnęła dłoń i wpuściła gości do środka.
-Naprawdę?- zdziwiła się Susan.- Nie martw się, wszystko się uda.
-Mam nadzieję.-uśmiechnęła się Sara, po czym spojrzała na Julie.-Usiądźcie, czego się napijecie?
-Może zaczekamy..
-Mhm, rozumiem. No, to siadajcie.
Drugim gościem, był Paul Young. Prywatnie, mogę Ci powiedzieć, że Paul to mój mąż. Biedak, od mojej śmierci, widzę jak nie potrafi ułożyć sobie życia na nowo. Mam tylko wielką, skrytą nadzieję, że mu się uda.
-Dzień dobry, nazywam się Paul Young.
-A, dzień dobry Panie Young, jeszcze nie mieliśmy okazji się poznać. Proszę, zapraszam.
-Dziękuje...
-Saro, Sara Harrison. Proszę usiąść, czegoś się Pan napije?
-Może narazie herbaty.
-Oczywiście, już idę nalać.-Sara udała się do kuchni, a Paul rozejrzał po mieszkaniu. Potem podszedł do Rella i się z nim przywitał.
Po godzinie, wszyscy już znaleźli się w domu Harrisonów. Nawet Mike, który oprócz zaproszenia ze strony Sary, dostał je także od strony Susan.
-Cześć, Mike.- pocałowała go na przywitanie.
-Hej, ładny domek.
-Taa, a kto został z Bongo?
-Nie martw się o niego, jest w domu pewnie zniszczy nieco sprzętu ale nie chciałem go przypinac na kilka godzin do żadnych słupków.
-Rozumiem...
* * * * *
-Carlos! Idź do Toma, ja mam zamiar porozmawiać z przyjaciółkami!- warknęła wściekła Gabrielle.
-Chcę tylko wiedzieć, dlaczego, dzisiaj rano, John wysłał do Ciebie SMS-a z treścią “Do zobaczenia”
-Przecież już Ci mówiłam, kretynie! Chciał być miły, wysłał to na pożegnanie, bo akurat byłam w łazience, i nie mogł przecież mnie tam pożegnać po pracy!
-A dlaczego ze mną się tak nie pożegnał?
-Carlos! Skąd mam do cholery wiedziec, spytaj się sam chłopaka! Myślisz że nie mam nic do roboty, tylko romansować z ogrodnikiem co ma 18 lat?!
-Masz rację, Gaby. Nie powinienem.
-O! Właśnie, do cholery! Nie powinieneś!
-Może usiądźmy, jeszcze ktoś pomyśli że się nie kochamy.
-No... a jak my się kochamy.-Solisowie się pocałowali.-Dobra, idę do nich.- dodała Gabrielle po chwili, Carlos skinął głową i dosiadł się do Toma i Mike'a. Rozmawiali akurat o meczu w telewizji, który leciał. Tom kilka razy powtórzył “Ten facet to Pinokio!” a Mike za każdym razem szturchał do mówiąc: “Nie jest tak zły, gdy spojrzymy na pracę obrońcy!”.
Bree spojrzała na Gabrielle która akurat się dosiadała, po czym rozejrzała się po twazach zebranych kobiet. Rozmowę zaczęła Susan.
-Świetne przyjęcie, Saro. Naprawdę, gratuluje. Ja tak nie umiem gotować.
-To nic trudnego, kochanie.- powiedziała Sara nalewając herbaty do filiżanek.-Nauczyłam się od swojej matki.
-Nic trudnego?-powiedziała Susan uśmiechając się.- Myślisz że ja mamy nie miałam? A gotować nie potrafię.
-To nie Twoja wina, Suzie.- wtrąciła Gabrielle.- Ja byłam powołana do innych celów.
-Ale przecież umiesz gotować, co nie Gaby?-powiedziała Lynette kołysając Penny.
-No tak, ale potrawy jak z tych kolorych gazetek. Bez służby, Carlos jadłby tylko sałatki, delikatne mięso i podstawowe desery.
-Czyliby przeżył.-powiedziała mrukliwym tonem Susan.-Czasami myślę, że pierwsze o czym Carl pomyslał szukając kochanki, to fakt, czy potrafi ona gotować. ch****a, co się dziwię.
-Susan, nie mów tak.-powiedziała Bree opiekuńczym tonem.-Przecież masz Mike'a, a to znaczy że Twoja kuchnia może się podobać?
-Bree.-mruknęła Gaby.
-Tak, Gabrielle?
-Przestań kłamać.
-Oh.... dobrze.
* * * *
Gdy sąsiedzi rozmawiali na wszelkie tematy, a Ida podpijała whisky, na posterunku policji, znaleźli akta dotyczace dawnych spraw.
-Spójrz na to... - mruknął policjant podając jakiś dokument drugiemu.
-Co to jest?
-Coś dotyczące tej starej sprawy, federalnym się to spodoba.
-To znaczy?
-Analiza odcisków palców. Luke Willard i Frank Walker, to te same osoby.
-Myślisz...że...
-Tak, myślę że to ten Harrison.
* * * *
Wszyscy mamy swoje sprawy, zakupy, pranie czy zaplanowaną pracę w ogrodzie.
* * * *
Niekiedy jednak planujemy coś innego, jak zdradę męża.
-Dzień dobry, Pani Solis.- powiedział John kłaniając się chlebodawczyni.
-Cześć John, co słychać?
A czasami próbujemy ukryć sprawy, o których lepiej nam zapomnieć.
Bo tak jest w końcu bezpiecznie, i czysto.
-Tato..-powiedział Zachary.
-Tak, synu?
-Patrz co znalazłem. To stara bluzka mamy.
* * * *
Najgorszym jest jednak fakt, że czasami stare sprawy same próbują do nas wrócić.
-Rall Harrison.-mruknał detektyw.- Jesteście pewni?
-Nie.. ale wystarczy tylko jeden jego przedmiot.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lady Van De Kamp
Administrator
Dołączył: 23 Cze 2006
Posty: 1484
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Skąd: Sosnowiec
|
Wysłany: Wto 16:30, 06 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Powoli zaczyna sie jakaś zagadka. Uwielbiam te tajemnice Wisteria Lane, a Twoja wcale się nie rózni od tych serialowych. Tylko pogratulować. Tylko jak dla mnie to postać Bree jest troszke spłaszczona, ale wiadomo, ze mnie zawsze bedzie czegos brakowac przy Bree, więc sie nie przejmuj. Inne postaci są rewelacyjne, jakby żywcem wyjete z serialu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Q.m.c.
Administrator
Dołączył: 22 Cze 2006
Posty: 3710
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 50 razy Skąd: Section One Płeć:
|
Wysłany: Wto 17:07, 06 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Świetne Gdyby Marc stracił pomysły ( w co osobiście wątpie...ale może potrzebowałby kogoś do pomocy ) to zdecydowanie nadłabys sie heh już mnie ciekawi co bedzie dalej
Co do bohaterk....troche mało ich wątki są rozbudowane, ale z uwagi na to,że to dopiero 2 "odcinek" praca jest wporządku .
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Granmor
The Voice
Dołączył: 01 Wrz 2006
Posty: 2645
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 45 razy Skąd: Chorzów
|
Wysłany: Śro 19:08, 07 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Kolejna część opowiadania, tajemnica nadal skryta, ale pojawiają się pierwsze wątki "prywatnego sezonu"
* * * * * *
Susan Mayer, przeżyła wiele w swoim życiu, a ostatnie lata nie były dla niej przychylne.
Jednak dzisiaj, nastąpił szczęśliwy dzień dla Susan.
-Julie!-krzyknęła uradowana.
-Co się stało?
-Skończyłam!-wykrzyczała zadowolona.-Skończyłam moją książkę...ee..to znaczy rysunki.
-To świetnie, mogę zobaczyć..?
-Nie-e.-zaprzeczyła Susan.-zobaczysz je dopiero w książce.
-No dobrze, zrobię Ci pop corn, za chwilę zaczyna się Twój serial. A Ty zadzwoń do wydawcy, pewnie też się ucieszy.
Tak, dla Susan rozpoczął się wspaniały dzień.. przynajmniej tak myślała.
Gotowe na wszystko:Za zamkniętymi drzwiami
Godzinkę później, Susan wyjechała wraz ze swoją córką do miasta – Julie do biblioteki, a Susan do wydawnictwa. Tymczasem, Bree toczyła kolejną bitwę z synem.
-Andrew... masz przeprosić księdza.
-Dlaczego? Ponieważ uważam homoseksualistów za ludzi?
-Nie, ponieważ kwestionujesz zasady Chrześcjaństwa.
-Gówno prawda! To ten stary dziad niszczy zasady Chrześcjaństwa!
-Andrew! Ja możesz tak mówić?! Ojciec Jan jest bardzo szanowanym kapłanem, a Ty postanowiłeś go obrazić na lekcji religiii. To naprawde, nie stosowne.
-To podłe! Gej jest człowiekiem, jak każdy inny, nie powinno się go piętnować!
-Nie mam zamiaru z Tobą o tym dyskutować, Andrew, albo przeprosisz księdza albo odwiedzisz psychoterapeutę.
-Dlaczego? Mamo, nie wiem czy już to wyrzuciłaś z pamięci, ale jestem biseksualistą, więc także lubię chłopców. Zapomniałaś o tym?
-Nie. Bo nie można zapomnieć tego, że Twój syn się stoczył.- w tym momencie Bree uśmiechnęła się w swój charakterestyczny sposób i odwróciła się na pięcie, wychodząc.
* * * * *
-Ksiądz Jan? Proszę księdza... mój syn, chciałby księdzu coś powiedzieć. - Bree zadzwoniła na plebanię, ksiądz powiedział coś miłego, wiec Bree się uśmiechnęła.- Ma ksiądz rację. Masz Andrew słuchawkę...- Bree podała Andrew słuchawkę.
-Halo? Ksiądz Jan, chciałbym powiedzieć że..
-Tak Andrew?
-Że chciałbym żeby spłonął Pan w piekle razem ze swoimi głupimi naukami... No, to do widzenia.
Po odłożeniu słuchawki przez Andrew, Bree zmierzyła go wzrokiem, pełnym niedowierzania.
-Andrew, jak mogłeś tak postąpić?
-Normalnie.
-Jak śmiesz.... -Bree wręcz brakowało słów.-Jakby żył twój ojciec...
-To by mi pokazał, wiem. Ale nie żyje, i co w związku z tym?
-Idź do swojego pokoju, i nie wychodź z niego aż do kolacji. Mam nadzieję, że zrozumiesz zło Twojego postępowania i zmienisz je. Szczególnie że mamy dzisiaj gości.
-Kogo?
-Panią Harrison i jej męża.
-A, tę laskę...! Świetnie.
-Andrew! Sara jest bardzo miłą osobą, mam nadzieję że nie będziesz jej tak nazywać nigdy wiecej.
-Mam nadzieję ją bliżej poznać.-Andrew wszedł po schodach do swojego pokoju.
* * * *
Gabrielle! - krzyknął Carlos, zapinając swoją teczkę.
-Co znowu?
-Nie będzie mnie dzisiaj na kolacji, mam nadzieję że to rozumiesz. Interesy.
-Oczywiście, kochanie. Przecież to żadna nowość.
-Gabrielle...
-No co, Carlos? Za każdym razem, kiedy o tym mówię, obiecujesz że to się zmieni. Carlos... ja naprawdę tak nie mogę, czy ty tego nie widzisz?
-Niby czego?
-Że mnie do cholery tracisz, kretynie! - wybuchnęła Gaby.
-Daj spokój, porozmawiamy o tym wieczorem.. Do zobaczenia kochanie.
-Pa, kochanie, miłego dnia!
-Gaby..
-Tak?
-Nie zaczynaj znowu.- w tym momencie Carlos, udał się do samochodu.
Gabrielle westchnęła głośno, mimo wszystko, nawet romansu z młodym ogrodnikiem, czuła że kocha swojego męża. A uczucie że go traci, było jeszcze gorsze.
Gabrielle zrobiła sobie kawy, po czy postanowiła obejrzeć jakiś program poranny.
Jakiś czas później, Susan Mayer wróciła do domu radosna, ciesząc się z faktu że pierwszy egzemplarz książki “Tomcio w ogrodzie Pomidorków” był już gotowy. Za kilka tygodni zobaczy swoją książkę, w bibliotece. Ta perspektywa, bardzo ją cieszyła. Niestety przed domem zobaczyła policję.
-Pani Susan Mayer?
-Tak, a o co chodzi?
-Mamy nakaz aresztowania, na 24 godziny Pani w celu złożenia zeznań.
-Jakich zeznań?
-Pani Edie Britt złożyła donos, jakoby naruszyła Pani jej dobro osobiste.
-Co?
-Słowem..
-Tak?
-Napisała Pani że jest głupią dziwką.
-Oh! Jak już to bez tego głupią!
-Faktycznie.-policjant spojrzał w notatki.-Było tylko o dziwce, no, to proszę ze mną.
-Co? Ale..jak! Julie! Ratuj!!!
Niestety, ale Julie była nadal w bibliotece...
* * * * *
John Rowland wiedział, co to znaczy szczęście. Kiedy dwa lata temu, dostał propozycję pracy u znajomej swojej mamy, Pani Solis – wiedział jak wielkie ma szczęście.
Dzisiaj, nadal zajmował się ogrodnictwem w domu Państwa Solis, chociaż nie tylko...
-John..-powiedziała Gabrielle wychodzac z domu.
-Tak, Pani Solis? - spytał młodzieniec plewiący w ogrodzie.
-Jak bedziesz mieć chwilkę, zajrzyj do mnie... na górze...
-Właściwie, na dzisiaj skończyłem.
-Tak własnie myślałam. - oboje znikneli w żółtym domu.
* * * * * * * *
Wieczorem, do domu Państwa Van De Kamp przybyli goście. Bree otworzyła drzwi, po czym gościom przedstawiła Andrew i Danielle – którzy naprawdę, bardzo się śpieszyli.
-Więc, Bree, długo już tutaj mieszkasz? - spytał Rall.
-Sporo, naprawdę sporo.
-Wiele się tutaj zmieniło, przez ten czas?
-Uh.. nawet nie wiesz jak wiele.
-Mam nadzieję, że tutaj już zostaniemy, prawda kochanie? - spytał Rall swoją żonę.
-Tak, ja również. - pokiwała głową Sara.
-Trzeba być naprawdę, silnym aby tutaj żyć. Ale, myślę że Wam się uda. Chyba że kryjecie trupa w basenie, albo jesteście łowcami porno gwiazd, wtedy ktoś się o tym z pewnością dowie.
-E, słucham?- spytał Rall zmieszany.
-Och, niewazne. - Bree znów uśmiechnęła się w swój charakterystyczny sposób.- Spróbuj sałatki, Rall.
-E, acha, dzięki.
* * * * * *
Spójrz za okno, co widzisz? Bo ja widzę ludzi, którzy nie do końca wiedzą jak żyć aby przeżyć.
* * * * * *
Ludzi, którzy skrywają swoje sekrety, mimo że niektórzy posiadają o wiele mroczniejsze i gorsze. My, wstydzimy się swoich.
* * * * * *
A ciekawość, naprawdę nie popłaca. Jak Marthę Huber.
Tak, wszyscy mamy swoje tajemnice, które mogą wyjść na jaw w tej chwili.
Bądź następnej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Q.m.c.
Administrator
Dołączył: 22 Cze 2006
Posty: 3710
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 50 razy Skąd: Section One Płeć:
|
Wysłany: Śro 19:29, 07 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
fajne, troche krótkie, ale sama i tak bym więcej nie napisała więc tym bardziej podziwiam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Granmor
The Voice
Dołączył: 01 Wrz 2006
Posty: 2645
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 45 razy Skąd: Chorzów
|
Wysłany: Sob 22:03, 17 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Kolejny "odcinek",prosiłbym o komentarze bo boję się że tylko Q.m.c czyta.
Acha, i mówię bez bicia, morały były wymyslane na szybko aby dokończyć już ten rozdział...
***********************************
Bree Van De Kamp, wiedziała co to znaczy toczyć wojnę. A toczyła ich w swoim życiu, naprawdę sporo. Wojna, którą teraz rozgrywała, była najtrudniejsza.
Bo była toczona, z cząstką swojej osoby.
-Halo? Egzorcysta? Tak. Chcę żeby zobaczył Pan mojego syna. Mhm, oczywiście, przyjmuje Pan czeki? Więc jesteśmy umówieni na jutro, do widzenia.
Tak, Bree Van De Kamp wiedziała, co to znaczy ciężkie działa.
Gotowe na wszystko: Za zamkniętymi drzwiami
Julie Mayer rozejrzała się po komisariacie policji, wtedy usłyszała krzyk: Julie! Tutaj!
-Mamo!- Julie podeszła szybkim krokiem do matki.- Co się stało?
-Oni myślą że zaatakowałam godność Edie.
-Co?
-Myślą że napisałam jej na oknie, że jest dziwką.- powiedziała Susan tonem pełnym wstydu.
-Mamo, a zrobiłaś to?
-Oczywiście że nie! No... ale prawdę mówiąc żałuję.
-Mamo!
-Co się dziwisz? Skoro już oto mnie oskarżają, mogłam przynajmniej tego dokonać.
-Eh, jesteś niemożliwa.
-Lepiej porozmawiaj jakoś z Edie, musi wycofać oskarżenie.
-Dobra, spróbuję.
-Dobra córeczka.
* * * *
Sara Harrison, nie miała żadnego pojęcia o tym, co się stanie na Wisteria lane. Świeżo po ślubie, ze swoim przyjacielem Rallem zamieszkała tutaj, czując że to jest te miejsce i ten czas. Sara nigdy sie tak nie czuła, a definiowała to szcześciem.
Dopiero dzisiaj, zaczęła węszyć wokół domu.
W domu rozległ się trzask tłuczonego szkła, Sara odwróciła się szybko:Hallo, jest tam kto?
Jedyne co zobaczyła, to wybita szybka w drzwiach frontowych. Ktoś zapomniał kluczy.
* * * *
Jesteś pewna?-spytała Lynette zdziwiona.
-Tak.-pokiwała głową Sara, pijąc herbatę.-Ktoś wybił szybkę.
-Kurcze... to chyba poważna sprawa.-mruknęła Lynette.
-Nie wiem tylko, dlaczego ktoś chciał wejść, kiedy ja byłam w domu.
-A gdzie byłaś?
-W kuchni, a przecież jak to jest blisko drzwi.
-No, tak.
-Działo się tutaj kiedyś coś takiego?
-Gdzie?
-Tutaj,na Wisteria lane.
-Nie tylko takie rzeczy..
-Nie rozumiem.
-Wolę nie wyciągać starych ludzkich brudów, sama się dowiesz. Jeszcze, z jakiś tydzień.
-Nie do końca rozumiem, ale doceniam że nie chcesz obgadywać sąsiadów. To miłe.
-Oj, kochana, jeszcze nie wiele wiesz o tych cholerach.
-Uh, co?
-Mam na myśli te pijawki, sąsiadów.
Sara zachichotała:Jesteś zabawna.
-Fajnie że tak myślisz, ale to prawda.
* * * *
Mężczyzna podniósł wzrok, mierząc wzrokiem policjanta który wszedł do środka biura.
-I jak Wam poszło?-spytał.
-Marnie. Nic nie mamy.-odpowiedział gość.
-Jak to?
-Jego żona, była w mieszkaniu. Usłyszała nas.
-ch****a, no dobra. Zaczekamy, w końcu kiedyś z domu wychodzi.
-Oczywiście. Do tego czasu, zbadam tych dwóch.
-Masz na myśli Willarda i Walkera?
-Właśnie nich, jeżeli to prawda.
-Tak, porównaj dowody.
-Jasna sprawa.- gość wyszedł z biura, detektyw westchnął głośno.
* * * *
Ten piątek, na Wisteria lane był jak każdy inny dzień. Dzieci pojechały do szkoły,
męzowie poszli do pracy, a niektóre kobiety, tak, niektóre kobiety miały inne zmartwienia.
-Susan!-powiedziała głośno Bree.-Wypuścili Cię, dzięki Bogu.
-Czesć Bree. - mruknęła Susan.- Edie powiedziała że gdyby nie prośba córki Carla, to zrobiłaby wszystko żebym zamieszkała w więzieniu.
-Przecież to nie Ty, a Edie, spotyka się z różnymi facetami. To mogła być każda.
-Tak, ale powiedz to Edie.
-Myślę, że w Twoim interesie jest, się dowiedzieć kto to naprawdę zrobił.-mruknęła Lynette.
-Niby po co?-powiedziała zdziwiona Gabrielle.-Przecież, z całym szacunkiem Susan, ale Edie jej nienawidzi. Więc to i tak nic nie zmieni.
-No tak, ale przynajmniej nie będzie oskarżana o takie coś.-powiedziała Lynette w obronie swojego zdania.-Mam rację no nie?
-Oczywiście, Lynette.-dodała Bree.-Wszystkie o tym wiemy.
-Bree... nie obraź się, ale ostatnio słyszałam jakieś krzyki. Coś jest nie tak?- spytała Lynette, Bree podniosła wzrok po czym uśmiechnęła się w swój charakterystyczny sposób.
-Nie, skądże znowu..
-Bree... nam możesz powiedzieć.-powiedziała Lynette chwytając ją za dłoń.-Wiesz, że jesteśmy z Tobą. Dzielimy sę każdym sekretem..
-No dobrze...-Bree przełamała się i powiedziała.-Andrew robi się coraz gorszy, zachowuje się okropnie.. nigdy taki nie był...
-Ale jestem pewna że jest lepszy niż moje dzieci, nie licząc Penny, bo ona jest inna.
-Lynette, Twoje dzieci są małe.-powiedziała Bree z przejęciem-A Andrew robi to wszystko, z premedytacją. Rozumiesz? Obrzucił księdza błotem, spotyka się z chłopcami... Lynette... on jest jak zakała rodziny.
Lynette przez chwilę współczuła swojej przyjaciółcę... Jednak chwilkę później, już dziękowała że jej dzieci są jeszcze małe. Wtedy zrozumiała coś innego, co już jej nie cieszyło.. Są jeszcze młode.
-Przykro mi, Bree. Tak bardzo mi przykro.-powiedziała Lynette, głaskając dłoń Bree.
-Dzięki, ale poradzę sobię. - powiedziała Bree pijąc kawę.
-Mam nadzieję. - mruknęła Lynette.
W tym momencie, do drzwi ktoś zadzwonił, Lynette przeprosiła przyjaciółki. Gdy otwarła drzwi, żałowała tej dezycji bo to była....
-Mama?- powiedziała cienkim głosem Lynette.
-Lynette! Kochanie! - starsza kobieta ucałowała Lynette. - A gdzie mój synuś?
-E, Tom? W pracy.
-Postanowiłam z ojcem, że przyjedziemy do Fairview aby Was odwiedzić! Frank! Przynieś walizki.
-Już..kochanie...- odburknął mąż spod góry walizek.
-I się pośpiesz! Jestem zmęczona. - kobieta uderzyła męża torebką. -Taka podróż, męczy.
-Au, oczywiście, skarbie.-powiedział Frank grzecznym tonem.
-Świetnie, że rodzice wpadli. - powiedziała Lynette próbując udawać entuzjazm.-A że się tak spytam, na ile?
-A nie wiemy.-powiedziała Gretha- mama.-Może z miesiąc..
-Ugh.. miesiąc? -zaksztusiła się Lynette.-Tom się......ucieszy.
-No, oczywiście. Już nie umiem się doczekać żeby zobaczyć mojego synalka. A gdzie te małe szkraby? -Matka wcisnęła się do mieszkania, po chwili zobaczyła sąsiadki.-O, masz spotkanie.
-Tak.. mamo, poznaj, to są moje przyjaciółki... Susan, Bree i Gabrielle.
-Gretha Scavo, a to jest Frank, mój mąż. Łazja, by się pośpieszyła z tymi walizkami! - krzyknęła.
-Uh..-powiedziała Gabrielle.-Taa, to my już pójdziemy Lyn. To, pa.
-Na razie.
Lynette westchnęła głośno i oznajmiła że dzieci, prócz Penny są w szkole. Gretha włączyła telewizor mówiąc że zaraz się zacznie “Bold and the beautiful”. Więc Frank nie mógł oddychać.
Są takie chwile w życiu, kiedy czujemy presję.
Raz jest to presja ze strony matki, która oczekuje tylko dobrych ocen.
-Julie, jak poszedł ten sprawdzian z biologii?
-Słabo... tylko trójka.
-Eh, mogło być lepiej. No ale cóż, nie zawsze możesz wygrywać.
Innym razem, jest to presja społeczeństwa, aby pokazać ludziom jak dobrze potrafimy wychować dzieci. Nawet, jeśli to pozór.
-Jak mogłaś na mnie nasłać egzorcystę?! - spytał z niedowierzaniem Andrew.
Kiedy indziej, nazwiemy presją wymaganie, aby nie zabić swojej teściowej gołymi rekami. - Lynette! Przynieś mi te ciastak ,zaczął się serial!
-Już mamusiu...
Tak, wszyscy czujemy presje. Czasami, odzyają się z tego powodu, stare przyjaźnie.
-Frank?
-Czego chcesz?-spytał Rall.
-Jest interes do ubicia.
-Skończyłem z tym.
-Ale ja wiem, kim byłeś i mam na to papiery. Więc chyba jeszcze nie koniec.
Presje ze strony byłego pracodawcy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nina
Administrator
Dołączył: 22 Cze 2006
Posty: 2039
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Skąd: z Katowic Płeć:
|
Wysłany: Nie 17:58, 18 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Ja tez czytam, tylko nie zawsze komentuję ^^
tak jak juz mówiłam, poza literówkami i stylistyką, tekst jest dobry, cholernie dobry.. podziwiam za tak pomysłowe sentencje, ja bym nie dała rady.. poa tym, swietnie oddane postacie.
piątka z plusem xD
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Q.m.c.
Administrator
Dołączył: 22 Cze 2006
Posty: 3710
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 50 razy Skąd: Section One Płeć:
|
Wysłany: Nie 18:16, 18 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
heh tym razem też przeczytałam Ciekawe... Kolejny dobry "ocinek"
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lady Van De Kamp
Administrator
Dołączył: 23 Cze 2006
Posty: 1484
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Skąd: Sosnowiec
|
Wysłany: Pon 11:42, 19 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Ja też czytam
Bardzo dobrze się czyta, a ostatnio nie komentowałam, bo wszystko bardzo mi sie podobało, a tak slodzic za kazdym razem to az głupio
Jak zawsze czekam z niecierpliwościa na ciąg dalszy.
P.S. Nino co to za slownictwo, czyzby trzeba bylo upomnieć naszą adminkę
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Nina
Administrator
Dołączył: 22 Cze 2006
Posty: 2039
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Skąd: z Katowic Płeć:
|
Wysłany: Wto 17:02, 20 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Lady, w sensie za tą 'cholerę'? xD
no cóż, musialam wzmocnić efekt wypowiedzi, jako ze tekst Granmora naprawdę mi się podoba
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Granmor
The Voice
Dołączył: 01 Wrz 2006
Posty: 2645
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 45 razy Skąd: Chorzów
|
Wysłany: Sob 12:12, 24 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Kolejna część, troszkę krótka no ale.....
*************
Susan Mayer, nie zawsze miała szczęście.
Najpierw, w piątej klasie, złamała nogę w trzech miejscach.
Na lekcji chemii, stworzyła miksturę wybuchową.
W klasie maturalnej, uderzyła swojego chłopaka w krocze.
A na oświadczyny Carla odpowiedziała, tak.
Susan nigdy nie miała za dużo szczęścia, zresztą sama o tym wiedziała. Dopiero dzisiaj, Susan pomyślała :”ch****a, mam szczeście”.
-Cześć Miria, co słychać?- zagadała Susan do swojej sąsiadki, Miria uśmiechnęła się w stronę Susan.
-Cześć Susan, nie narzekam.
-Słuchaj, mam problem... dosyć poważny, i dlatego pomyślałam czy dalej zajmujesz się swoim hobby?
-Masz na myśli, obserwacje?
-Tak... to naprawdę ważne.
-Dobrze, tak, nadal się tym “zajmuję”. A w czym jest problem?
-Znasz Edie prawda? Ktoś napisał że Edie to dziwka, a ona myśli że to ja Może widziałaś kto to był?
-Edie mieszka, w tym różowym domku, co nie?
-Tak, właśnie tam.
-E, to nie.. ja właściwie, byłam wtedy na zakupach. -Miria szybkim krokiem zaczęła odchodzić od Susan która szybko do niej dobiegała.
-Mhm.. rozumiem... o! Czekaj! Skąd wiesz, kiedy?
-Nie wiem! Po prostu, nic nie wiem....
-Taak, Mirio, a ja to jestem głupia i nie widzę że przede mną uciekasz!
-Susan, na mnie już pora...
-Oj, nie, Miria, nie pozwolę Ci odejść póki...
-Dobra, Mayer! To ja to napisałam! Nic nie zrozumiesz, bo nie masz faceta! Ten kretyn mnie z nią zdradził! Ale kogo to obchodzi?! Każdy tylko myśli o sobie!
-Mirio... nie chciałam... ale.. Edie groziła mi procesem.
-Jasne. Rozumiem, porozmawiam z Edie. - powiedziała smętnym głosem Miria.
-Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy. Może odwiedzisz mnie? Dawno nie byłaś na kawie.
-Jasne, do zobaczenia.
-Na razie.
Tak, Susan Mayer wiedziała że przynajmniej dzisiaj sprzyja jej szczęście...
Gotowe na wszystko: Za zamkniętymi drzwiami
Lynette!-krzyknęła teściowa, siedząc na kanapie. - Możesz mi przynieść chipsy, skarbie?
Lynette spojrzała krzywo na Toma, ten się podniósł i rzekł: Ja Ci przyniosę, mamo.
-Dziękuje Tom, synku. Ty jesteś taki dla mnie dobry. Nie to, co Frank.-zgromiła męża wzrokiem. Lynette westchnęła i powiedziała Parkerowi aby nie uderzał plastikową zabawką o głowę brata.
-Później.-zaczęła Gretha.-Pójdziemy na zakupy Frank.
-Oczywiście, kochanie.
-Bo nasza Lynette, jest zmęczona, więc niech zajmie się “tylko” obiadem.
-To prawda, kochanie.-przytaknął Frank.
-Widzisz?-spytał Tom.-Mama, jest wspaniała.-pocałował swoją matkę
-Tom..mogę na boczek?-spytała Lynette mierząc go zimnym wzrokiem.
-Oczywiście...
Lynette i Tom wyszli do pralni, Lynette zamknęła drzwi i spojrzała na Toma z oburzeniem.
-Co to ma się znaczyć?
-Co?
-Twoja matka chce mi pomagać w prowadzeniu domu? Że niby sobie nie radzę?
-Lynette... przecież wiesz, że to nie tak. Mamusia jest po prostu nieco.. ekscentryczna, despotyczna...
-Ja to wytrzymię, jak długo będę mogła.... ALE następnym razem udajemy że nie ma nas w domu.
-Oczywiście... kochanie.
Wtedy Lynette zobaczyła coś, co są zaniepokoiło. Ale z drugiej strony było wygodne. Jef mąż, był strasznie podobny do swojego ojca.
* * * *
Susan wyjrzała przez okno, w stronę jej domu podchodziła Edie.
-Edie! Co słychać?
-Ile jej zapłaciłaś?
-Co? Nie rozumiem..
-Mirii, ile zapłaciłaś Mirii! Chyba mi nie powiesz że ot, tak przyszła i powiedziała mi z czystej przyjaźni, ze napisała mi na oknie że jestem dziwką!
-Edie, to nie tak.. Bo, Miria, obserwuje ludzi.
-No i co z tego? Szantażowałaś ją?
-Nie! Oczywiście że nie.. Spytałam ją, czy nie widziała może kto Ci to zrobił.
-A ona na to, że to ona, tak? To chcesz mi powiedzieć Susan Mayer? Że jestem nie dość że dziwka, to jeszcze głupia.
-Na litość Boską! Britt! Daj mi skończyć, wyciągnęłam to z niej! Nie chciała tego powiedziec, ale ona wiedziała o zdradzie męża.... że jest z Tobą! Nigdy nie zrozumiesz porzuconej, bo to dla Ciebie porzucają! A teraz, wynos się!
-Ho, ho, Pani Wiecznie-Niewinna-Cnotka wybuchła, brawo... - Edie odwróciła się na pięcie i odeszła.
Za to w stronę Susan szedł Mike. Uśmiechnął się delikatnie i powiedział radośnie:
-Czesć Susan.
-Mike! Cześć, co tam?
-Pomyślałem czy może poszłaśby dzisiaj poszłaś by ze mną, dzisiaj, na kolację.
-A...to...jest....randka?-spytała Susan przybliżając się do Mike'a.
-Tak, to jest randka.
-Acha rozumiem.-powiedziała spokojnym tonem po czym dodała energicznie:O której mam być gotowa?
-Powiedzmy, o siódmej, rezerwację mamy o siódmej trzydzieści.
-Oh, to fajnie.
-Muszę już iść, mam wezwanie.
-Oczywiście, oczywiście. To pa.- Susan zauwazyła Edie na drugiej stronie ulicy, więc zawiesiła się na Mike'u całując go.
* * * *
Tymczasem, na posterunku policji, sprawa się nieco ruszyła.
-Mamy jego przedmiot.-powiedział policjant.
-Tak? Porównaliście odciski palców?
-Są identycznie.-stwierdził trzeci policjant.
-Świetnie... odkopujemy tę sprawę. Załatwcie nakaz.
-Tak szybko?
-Nie ma co czekać, jeszcze nam ucieknie.
* * * *
Cześć Rex. - powiedziała Bree spoglądając na nagrobek swojego męża, usiadła obok grobu na ławeczce. Westchnęła głośno, po czym spojrzała na swoją torebkę, dopieła guziczek.
-Spotkałeś może gdzieś, tam Mary Alice? - spytała nagle, po czym pokręciła głową delikatnie.
Mówiła do skały, ale podobno robią tak wszystkie wdowy:
-Pewnie nie, co ja mówię. Tęsknię za Tobą, Rex. Chyba dopiero teraz, dostrzegam to jak nie korzystałam z naszej miłości. - powiedziała smutnym tonem, obserwując ruch mróweczki noszącej coś.
-Jeżeli spotkałbyś Mary Alice, powiedz jej że za nią takżę tęsknię.-Bree rozejrzała się po cmentarzu. Było tam bardzo cicho, ludzie tylko przechodzili tam i z powrotem.
Po chwili, Bree wstała i powiedziała cicho: Muszę już iść.
Bree odwróciła się na pięcie, odeszła czując się dziwnie... inna.
* * * * * *
Carlos stojąc w drzwiach, spojrzał zdenerwowany na swoją żonę, miał powoli dość jej gierek. Położył teczkę na stoliku i zmierzył ją zimnym wzrokiem.
-Gabrielle... to jest spotkanie biznesowe.
-Ty chyba czegoś nie rozumiesz, Carlos. Mam dość Twoich cholernych spotkań biznesowych!
-A ja mam dość płacenia rachunków dłuższych niż szaliki, bo na to trzeba zarobić. A właśnie takie spotkanie, da nam środki na Twoje rachunki...!
-Dobra, wygrałeś. Ale ja wychodzę dzisiaj do Susan, w tym czasie możesz sobie zapraszać ilu chcesz tych nadętych bufonów...!
-Kocham Cię, Gaby.- pocałował ją. Po czym ona odpowiedziała:
-A ja Ciebie nie, Carlos.
-Co?
-Żartuję! Oczywiście, że Cię kocham.
John Rowland westchnął cicho, nadal zajmując się kwiatami przed domem.
* * * *
Bree usiadła na kanapie, po czym włączyła telewizor. Akurat leciały wiadomości, na kanale ABC:
-Lisa Kane, dzień dobry Państwu [tak, dobrze widzisz, dziennikarka to odłowanie do naszego RPG xP]. Wciąż trwa akcja poszukiwawcza samolotu, linii Oceanic Arlines. Jak wiadomo, kilka tygodni temu zaginął samolot – linia 815. Kierował się z Australii do Los Angeles. Niestety, jak narazie, akcja nie przynosi skutku, specjaliści mówią o tym, że samolot musiał spaść do morza. Udało nam się złapać prezesa linii Oceanic. Materiał Travisa Coopera.
-Panie Prezesie! Co Pan powie, na temat zaginionego samolotu Waszych linii?
-Bez komentarza! - Prezes uciekł do limuzyny.
-Jeżeli czegoś się dowiemy, o locie 815. Od razu o tym powiemy. A teraz, Sara i prognoza pogody. Saro, jaka będzie pogoda w tym tygodniu?
-Z tego, co nam wiadomo, ma być gorąco i sucho. Słowem, czeka nas upalny tydzień.
-No to pięknie, może wybiorę się do Miami na mały wyjazd.
-Jedź, jedź. A teraz zapraszam na prognozę pogody.
* * * *
Wszyscy jesteśmy zagubieni. Nie koniecznie gdzieś na świecie. Ale we własnym umyśle.
* * * * * * *
Wszyscy czujemy się zagubieni, kiedy cały nasz świat, kocha kogoś innego.. a my jesteśmy słodkim dodatkiem.
-Carlos..-powiedziała głosem pełnym zachwytu Gabrielle gdy ten przypinał jej biżuterię.-Jest piękne.
John westchnął cicho, zaglądając przez okno.
* * * * * * *
Wszyscy czujemy się zagubieni, kiedy nasze całe szczęście, znika. Wraz z przybyciem tej innej.
-Miria, chce rozwodu.
* * * * * * *
Za to, niektórzy, zostają odnalezieni.
-Rall Harrison?-spytał plicjant, Rall skinął głową.-Jest Pan aresztowany.
-Co?! Dlaczego?
-Wszystkie zarzuty przeczytam Panu na posterunku.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|