V. |
Wysłany: Śro 18:30, 17 Mar 2010 Temat postu: |
|
Odcinek taki… średni. Co prawda nieco lepszy od poprzedniego, ale też nie tak genialny jak 6x15. Nie da się ukryć, iż nasze kochane desperatki tracą swój klimat. Kiedyś każda sekunda była doskonale przemyślana, co chwilę można było śmiać się i płakać, było napięcie. Teraz, owszem, nadal są dobre momenty, ale to są tylko momenty.
Najpierw ocena – 3/6. Były rzeczy, które przypadły mi do gustu, ale nie było ich szczególnie dużo. Od początku:
I. Susan.
Zauważyłam, iż ostatnio twórcy DH pracują wg pewnego ‘schematu’. W każdym odcinku wymyślają jeden, osobny wątek dla każdej desperatki, nic wspólnego. 1 – 2 wątki są jakoś powiązane z resztą fabuły i pomysłowe, a reszta to zwyczajne ‘zapchaj dziury’. Ten wątek był taką zapchajdziurą. Totalnie mnie nie przekonał, praktycznie prawie go nie zauważyłam. Scena z szafką, lampą i wiadomo czym – straszny humor na siłę. Przesadny honor Mike’a nieco nie na miejscu. Teraz nagle taki honorowy, a wcześniej najpierw zostawił żonę z dzieckiem (wiem, wiem, to Susan tego chciała, ale gdy się wahała, on za szybko podjął ‘właściwą’ decyzję), potem okłamuje inną kobiete, że ją kocha, a potem zostawia ją i znów wraca do żony, udając, że nic się nie stało. Rozumiem, że sporo się wtedy w jego życiu działo, ale honoru wyczuć się w tym nie dało. A teraz nagle książe na białym koniu, która nie pozwala spłacić za siebie kredytów. Przecież, do jasnej cho***y są małżeństwem i powinni mieć wszystko wspólne. Więc litości, ten wątek to masakra.
Zupełnie zbędny.
2. Lynette – bezapelacyjnie uwielbiam Lynette. Wątek może średni i niezbyt pomysłowy, ale ze względu na postać Lynn, najlepszy w odcinku. Kocham jej uparte dążenie do celu, jej sposób bycia, jej cięte teksty i nieco ironiczne uwagi. Z tą postacią nawet durny wątek jest genialny. I Felicity jest boska *.*
Ale, przejdźmy do rzeczy. Ogólnie to wątek przeciętny. Nie był zły, ale też nie genialny. Irena to moim zdaniem mało intrygująca postać, praktycznie wiadomo, czego się po niej spodziewać. Z drugiej jednak strony, jestem ciekawa rozwinięcia. Walka na linii Lynn – Irena może być niezła. Ale gryzie mnie to, że ostatnio za dużo ‘gorących blondyn’ pojawia się w tym serialu. Zupełnie, jakby chciano załatać w ten sposób dziurę po Edie. Idiotyzm. Nie mam nic do Robin i Ireny, ale patrząc na to z troche innego punktu widzenia, musze stwierdzić, że to naprawdę wygląda jakby chciano nam w ten sposób ‘zrekompensować’ odejście Edie. Głupi sposób.
3. Katherine, najbardziej kochana, wielbiona i ubóstwiana przeze mnie postać DH. Nigdy nie przestane tak twierdzić, nawet jak zepsują ją do końca.
Nie wiem już, co o tym myśleć… Pierwsza scena nawet fajna, chociaż motyw z pocałunkiem nieco naciągany. Za szybko na całowanie się przy innych, tak po prostu. Robin powinna to rozumieć. Poza tym ta scena była chyba bardziej dla wątku Susan, niż dla Kathie… Potem rozmowa z gejami. Taka scenka trochę ni z gruszki, ni z pietruszki, mało trzymająca się reszty, ale podobała mi się. Nawet bardzo. Zwłaszcza to:
Lee: Maybe you are lesbian… + mina Katherine. Bezcenne. Ogólnie, kocham mimikę twarzy Dany Delany. Uwielbiam tą aktorkę.
No i końcówka… Hm, też nie wiem, co o tym myśleć. Robin jest strasznie nachalna. Jakby kombinowała coś za plecami Kath. Mam dziwne wrażenie, że ona wcale nie jest taka fajna i miła, jak mogłoby się wydawać… To byłby taki suprajs ze strony twórców, zwłaszcza po odcinku 6x15. Poza tym, o ile mnie pamięć nie myli, czytałam gdzieś, że Sus ma się całować z jakąś babką. Hm, kim ona mogłaby być, jeśli nie Robin? Mam wrażenie, że Robin to taka dziwna kopia Edie, z tym, że zamiast facetów, będzie uwodzić kobiety i w przeciwieństwie do Edie grać słodką i uroczą..
Sama nie wiem, co o tym myśleć.
Cały wątek moim zdaniem nieco traci potencjał, aczkolwiek są dwa plusy.
Po pierwsze – uwielbiam Katherine, nawet, jak jest do niczego, to moja obsesja już; po drugie – jestem ciekawa, jak to naprawdę jest z Robin.
4. Bree.
Pierwsze, co przyszło mi na myśl, to to, że Bree nie jest już taka jak dawniej. I nie silcie się na sarkazm, wiem, że nie odkryłam Ameryki. W mojej opinii Bree zmieniła się aż za bardzo. To przytulenie Sama na ulicy było… Mało ‘bree’owate’.
Ogólnie, to stawiałam raczej na to, że Sam to psychopatyczny syn George’a. A on chyba nie jest aż taki zły. Taki troche zagubiony. Nawet fajny. Szkoda tylko, że twórcy nie potrzymali nas w niepewności nieco dłużej. To wszystko jakoś zbyt szybko się rozwiązała.
Poza tym zaczynam się zastanawiać, dlaczego przez 4 sezony niecierpiałam postaci Andrew… Ten chłopak jest fenomenalny. No, ale już się nawróciłam, więc sobie wybaczam. Amen.
(Btw. , czy dobrze zrozumiałam, że Sam ma 26 lat? I że został, nazwijmy to, spłodzony, przed ślubem Bree i Rexa?: Bo głowę bym dała, że Andrew ma jakieś 27 lat…)
5. Angie & Gabbie.
Zacznę od tego, że bardzo nie podobał mi się motyw z wyjazdem dziewczyn. Te wielkie miasta zabijają klimat DH, który i tak już prawie zaniknął. Podobały mi się natomiast sceny z modelkami. Fajne, że Gabbie coś zrozumiała.
Ale, nie, nie… To ostatnie akurat mi się mało podoba. Gabbie nie może być tą miłosierną samarytanką, która chroni sekret Angie. Nie może! Choćby dlatego, że nieco wcześniej chciała trzymać siostrzenicę jak najdalej od tej rodziny i podejrzewała Bolenów o tzw. ‘Bóg wie co’. (wiem, że dopiero czepiałam się tych jej intryg, ale te skrajności mnie irytują…)
O wiele lepiej byłoby, gdyby powiedziała o wszystkim dziewczynom. Przeciez się przyjaźnią, a na ulicy, na której było tylu ‘dziwnych’ ludzi, starzy mieszkańcy nie powinni mieć między sobą takich sekretów.
Bardzo miłą niespodzianką była dla mnie postać mamy Angie. O ile do samej Angie nie mogłam się przekonać przez dłuższy czas (a znając mnie, to pewnie pokocham ją dopiero w finale, tuż przed jej prawie że pewnym zniknięciem), to mamuśkę polubiłam od razu. I to bardzo. Pewnie tylko ja mam takie odczucia, ale ta kobieta ma w sobie coś bardzo ciekawego. Nie potrafię tego nazwać, ale to już mi się podoba. Wiem, jak to durnowato brzmi, ale często mam problemy z wyrażeniem i opisywaniem swoich myśli i emocji.
Ogółem?
Najlepsze momenty:
Lee: Maybe you are lesbian + mina Katherine,
Angie: She seems nice + jej wyraz twarzy,
+ wszystko, co związane z Lynette. Zwłaszcza scena u jubilera. Boska *.*
Zirytowało mnie pare rzeczy:
- Brak Roya i pani McCluskey!
- Mała ilość panów… (Orson tylko raz pokazany, brak Carlosa i Nicka),
- Mało wspólnych scen desperatek! Tego to ja już wybaczyć nie potrafie. Na pocieszenie jedna scena Katherine & Susan i duet Gabbie i Angie. Cały czas czekam na scenę Bree & Kathie, ale chyba się nie doczekam.
Tak apropo. Czy tylko ja mam wrażenie, że jak Angie i Gabbie się zaprzyjaźnią, to będzie trochę jak powtórka z Bree & Kathie? Ale mielibyśmy jeszcze większą powtórkę, gdyby Angie zaprzyjaźniła się bliżej z Bree, a jeszcze niedawno wszystkie znaki na niebie i ziemi na to wskazywały. W ogóle to Angie niby pracuje z Bree, a nie mają wspólnych scen… To nieco dziwne. Aczkolwiek wtedy pewnie byłabym wściekła z powodu, który napisałam nieco powyżej.
Jeszcze raz ocena: 3+/6. Czekam na coś lepszego. |
|