Autor |
Wiadomość |
Mikołajek |
Wysłany: Pon 22:36, 13 Gru 2010 Temat postu: |
|
POST: 8 grudnia 2010
Arno napisał: | (...) kolejna rzecz - wszyscy czepiają się Bree, no okej...rozumiem, że zmieniła się o 360 stopni od pierwszego sezonu i odeszła od swoich dawnych ideałów...ale ludzie, ta przemiana zaczęła się już przed laty, stopniowo, małymi kroczkami w sezonie 3, jeśli nawet nie 2...no a teraz Was to trochę razi, bo jest z Keithem...a Karl? To była typowa Bree? Nie. Zmieniła się tyle. Nikt nie jest przez całe życie taki sam i ludzie, których poznaje i okoliczności, w jakich się znajduje zmieniają go, tymczasowo, a i czasami na stałe, jego charakter i podejście do pewnych spraw....zresztą dziwicie się jej? (...) |
W pierwszym sezonie, w pierwszym odcinku, Rex powiedział nawet, że kiedyś Bree była spontaniczna bo nieustannie się śmiała i przypalała nawet grzanki. Nie miała też idealnej fryzury, ponieważ włosy jej się rozwiewały. Potem wiemy jak jej przemiana przebiegła [patrz: sezony 1-7].
Sahem napisał: | (...) Na początku każda postać przedstawiała wyraźnie zbiór pewnych cech, które określały ją jako TĘ osobę. Było to kiedyś w serialu powiedziane (możliwe, że w sezonach 5-6). W pewnym momencie granice pomiędzy postaciami zaczęły się zacierać i w tym momencie wszystkie panie zaczynają siebie przypominać. To nie jest już serial o 5 różnych kobietach. Teraz to serial o kobietach, które są bardzo do siebie podobne. |
Masz 1 000 000 000% racji.[/quote]
_________________
POST: 13 grudnia 2010
Tej no po raz pierwszy się uśmiałem odkąd oglądam siódmy sezon. Gdy Carmen jako Gabi otworzyła drzwi a urzędnik chciał zabrać Gabi jako Carmen i ta powiedziała "Mogę być jutro przyjść później". No i potem ta mina w urzędzie w stylu "patrzę ale nic nie rozumiem", gdy Ci latynosi mówili jak sie tam znaleźli. Świetna kreacja Cynthia Watros jako Tracy Miller. Jak na nią patrzyłem, to twarz mi się ze śmiechu nie chciała uspokoić. "Byłą dużo milsza, gdy była gruba" mnie rozwaliło. Ogólnie świetne sceny.
Było teżc coś takiego uroczego w scenie gdzie Tom i Lynette razem szorowali zęby. Nie wiem co, ale to było urocze.
Natomiast wreszcie ujęli problem kłótni Scavo w inny sposób. Lynn ośmieszała męża bo wiedziała jak na niego nie zasługuje. I to było też... ujmujące serce. Pokazano ich małżeństwo z innej strony.
I to piękne...
Lynette: "Nie pozwolimy Ci zniszczyć tej ulicy"
Paul: "Nie musicie. Zrobicie to sami".
Paul był zawsze najlepszym czarnym charakterem na WL. I to spojrzenie w kamerę....
Ocena: dobry/celujący.
PS. Wiemy też kto po wyjeździe Katherine został prezesem związku właścicieli na Wisteria Lane |
|
|
Saga |
Wysłany: Nie 1:34, 12 Gru 2010 Temat postu: |
|
Sahem napisał: | Muszę odpisać na temat Bree xP
Arno, Karl był w jej wieku. Podobnie jak George, Rex, czy Peter. Oni wszyscy mieli zbliżony wiek do wieku Bree. A Keith? Postać grana przez Cynthię dobrze to określiła.
On mógłby być jej synem! To tak jak z Katherine. Przez prawie 50 lat kochała się w mężczyznach, by nagle przerzucić się na kobiety. Bree zmieniła się w podobny, nieprawdopodobny sposób. Ludzie AŻ tak się nie zmieniają. |
Jeśli chodzi tu o odnalezienie realizmu życiowego, to owszem, takie rzeczy się zdarzają, ludzie potrafią zmienić się wiele razy w ciągu swojego życia, ewoluują etc (choć wiadomo, nie wszyscy). I tak: grzeczna dziewczyna z liceum (tzn. wzorowa uczennica, która nie utrzymuje zbyt wielu kontaktów pozaszkolnych, ogólnie szara myszka) na studiach staje się najbardziej rozrywkową dziewczyną, która zamiast uczyć się lata na imprezy i poznaje tłumy facetów. Licealna imprezowiczka może stać się wzorową studentką. Kobieta nastawiona na karierę może zostać kurą domową, a taka która planowała urodzić kilkoro dzieci i gotować obiady mężowi, może zostać bezdzietną singielką, która jest właścicielką korporacji (i tutaj chodzi mi o predyspozycje osobowościowe, a nie to, co kobiety sobie wymyśliły na przyszłe lata).
Takie zmiany pojawiają się w sposób naturalny albo pod wpływem jakiegoś zdarzenia (z tego co pamiętam u Bree pojawiły się, gdy zobaczyła Orsona z rehabilitantką).
Poza to nie dotyczy tylko Bree:
Lynett (choć wiemy to bardziej z opowieści o niej) - była nastawiona na robienie kariery, nie chciała mieć żadnego dziecka, a została matką piątki.
Gabi - nastawiona na dbanie o siebie i własne piękno, nie chciała mieć dzieci, zakłada dres i robi zakupy, żeby zgotować dzieciom obiad, opiekowała się niewidomym i biednym mężem, choć z pozoru wyszła za niego dla pieniędzy.
Co do homoseksualizmu. I to się zdarza. Bywa, że to chwilowy kaprys homoseksualny - tzn. chęć spróbowania czegoś nowego, ale bywa i tak, że jest on ukryty i dany człowiek nie wie, że może woleć partnera tej samej płci. Znane są przypadki mężczyzn, którzy ożenili się, spłodzili dzieci, dzieci poszły na studia, a mężczyźni zorientowali się, że czegoś im brakuje w żonie i w ogóle w kobietach i okazuje się, że jednak są homoseksualistami. Czasami odkrywają, że już wcześniej zdarzały się różne sytuacje, które mogły im dać do myślenia, ale się nie zorientowali albo i się nie zdarzały, ale i tak okazało się, że są homoseksualistami.
Jeśli o mnie chodzi, to akurat podoba mi się, że bohaterki się zmnieniają, nie są przez kilkanaście lat takie same (przez kilkanaście lat akcji a nie trwania serialu, oczywiście ). Gdyby każda z nich była ciągle taka sama - Bree poprawiała serwetki, Susan zatrzaskiwała drzwi i nie mogła wejść do mieszkania, Lynett gotowała obiady i krzyczała na dzieci, a Gabi jeździła na zakupy, to szybko by mi się znudziły. A tak jest dobrze, bo czymś zaskakują .
Mikołajek napisał: |
W pierwszym sezonie, w pierwszym odcinku, Rex powiedział nawet, że kiedyś Bree była spontaniczna bo nieustannie się śmiała i przypalała nawet grzanki. Nie miała też idealnej fryzury, ponieważ włosy jej się rozwiewały. Potem wiemy jak jej przemiana przebiegła [patrz: sezony 1-7]. |
I piła mleko prosto z kartonu
Sahem napisał: | (...) Na początku każda postać przedstawiała wyraźnie zbiór pewnych cech, które określały ją jako TĘ osobę. Było to kiedyś w serialu powiedziane (możliwe, że w sezonach 5-6). W pewnym momencie granice pomiędzy postaciami zaczęły się zacierać i w tym momencie wszystkie panie zaczynają siebie przypominać. To nie jest już serial o 5 różnych kobietach. Teraz to serial o kobietach, które są bardzo do siebie podobne. |
W pewnym sensie tak, ale nie do końca się z tym zgadzam. Są podobne i zawsze były mimo tego, że co innego o nich mówiono. A to, że każda, indywidualnie się zmieniła, nie znaczy, że wszystkie poszły w tę samą stronę.
szyszu1987 napisał: |
Poza tym - czy każdy sezon musi mieć jakąś tajemnicę? To raczej mało prawdopodobne, żeby na Wisteria co chwilę trafiał ktoś z ciemną przeszłością i masą sekretów. |
Może nie jestem do końca poinformowana, bo nigdy nie oglądałam i nie czytałam materiałów promocyjnych, a serial odkryłam wiosną tego roku (co nie zmienia faktu, że sezony 1-6 widziałam trzy razy), ale wydaje mi się, że tajemnica była sensem tego serialu. Tzn. każdy sezon ma jakąś zagadkę, obok niej toczą się losy bohaterów, które mniej lub bardziej wpływają na jej rozwiązanie. No bo same losy mieszkańców przedmieścia nie byłyby takie ciekawe. Gdyby pokazywano, jak bohaterki gotują obiady, odbierają dzieci ze szkoły, czekają na mężów, to bardziej pasowałby do serialu tytuł "Klan" lub "Na Wspólnej" niż "Gotowe na Wszystko." |
|
|
Sahem |
Wysłany: Pią 10:51, 10 Gru 2010 Temat postu: |
|
Granmor napisał: | (...)
23 odcinki będziemy się dowiadywać kto ukradł muffinki Bree? (...) |
HAHHA xD Świetne! Ja żądam takiej tajemnicy sezonu! xD
szyszu1987 napisał: | Poza tym - czy każdy sezon musi mieć jakąś tajemnicę? To raczej mało prawdopodobne, żeby na Wisteria co chwilę trafiał ktoś z ciemną przeszłością i masą sekretów. |
Mało prawdopodobny jest cały ten serial. Przecież sezony 1-4 są całkowicie oderwane od rzeczywistości. Ale to jest urok tego serialu. Znaczy w tej chwili to już był. Przecież właśnie za te tajemnice kochamy ten serial. Za matki, które ukrywają śmierć własnej córki, za kobiety, które sypiają z nieletnimi ogrodnikami, za puszczalskie blondyny, za zimne i obojętne rudowłose perfekcjonistki, za lekko oderwane od świata wariatki i wreszcie za to, że wszystko to jest całkowicie nieprawdopodobne. |
|
|
szyszu1987 |
Wysłany: Śro 23:13, 08 Gru 2010 Temat postu: |
|
A ja mam nadzieję, że kolejny sezon będzie. Na szczęście każdy z nas ma wolność wyboru i nie musi go śledzić. Ok, odcinek nie był powalający, ale fatalny też z pewnością nie. Wątek Lynette i Toma bardzo mi się np. podobał, szczególnie końcówka.
Poza tym - czy każdy sezon musi mieć jakąś tajemnicę? To raczej mało prawdopodobne, żeby na Wisteria co chwilę trafiał ktoś z ciemną przeszłością i masą sekretów. |
|
|
Mikołajek |
Wysłany: Śro 22:18, 08 Gru 2010 Temat postu: |
|
Granmor napisał: | (...) Do tych co znają spoilery [ Mikołajek? Arno?] (...) |
Czytam spoilery.
Granmor napisał: | (...) czy naprawdę fakt że Paul kłóci sąsiadów jest "TAJEMNICĄ" 7 sezonu? (...) |
Nie. Myślę, że jest to tylko część jego planu. Sądzę tak ponieważ scenarzyści zdołali napisać dobrą tajemnicę na sezon szósty i mam nadzieję, że będę mógł powiedzieć "kopnęli się tylko z tajemnicą piątego sezonu, która wcale tajemnicą nie była".
Granmor napisał: | (...) Odpowiedź poprosiłbym na biało. (...) |
Proszę bardzo
Granmor napisał: | (...) Nie wyobrażam sobie kolejnego sezonu, po prostu. (...) |
Ja też nie. Napisałem to w temacie (chyba) 7x10. |
|
|
Granmor |
Wysłany: Śro 21:49, 08 Gru 2010 Temat postu: |
|
Paul geniusz zła skłóci sąsiadów. W Polsce by się jego misterny plan nie udał.
Ogólnie no nie ma co się rozpisywać. Nie pojmuję tego serialu, jest zbyt przewidywalny.
Do tych co znają spoilery [ Mikołajek? Arno?] czy naprawdę fakt że Paul kłóci sąsiadów jest "TAJEMNICĄ" 7 sezonu? Odpowiedź poprosiłbym na biało.
Grace jest wkurzająca. GABRIELLE też, wątek z córką strasznie spieprzył postać.
Susan to ja już od dawna niezbyt lubię, nie wiem dlaczego. A, to ulubiona postać Cherrego. To działa na jej niekorzyść.
Nie wyobrażam sobie kolejnego sezonu, po prostu. Skoro teraz "tajemnice" polegają na kłóceniu sąsiadów i dramatycznej muzyce przy najbardziej oczywistych rozwiązaniach [Felicia matką] to ja nie wiem co będzie następne.
23 odcinki będziemy się dowiadywać kto ukradł muffinki Bree? Albo dlaczego Bree ich nie piecze? |
|
|
Future |
Wysłany: Śro 21:40, 08 Gru 2010 Temat postu: |
|
tzn. no wiecie, miłość to wąż z małpią czaszką, łysą.
więc Bree mogła się po prostu jakoś zakochać, chyba, że o coś innego chodzi to nie wiem, bo nie oglądam tego już. |
|
|
Mikołajek |
Wysłany: Śro 21:38, 08 Gru 2010 Temat postu: |
|
Arno napisał: | (...) kolejna rzecz - wszyscy czepiają się Bree, no okej...rozumiem, że zmieniła się o 360 stopni od pierwszego sezonu i odeszła od swoich dawnych ideałów...ale ludzie, ta przemiana zaczęła się już przed laty, stopniowo, małymi kroczkami w sezonie 3, jeśli nawet nie 2...no a teraz Was to trochę razi, bo jest z Keithem...a Karl? To była typowa Bree? Nie. Zmieniła się tyle. Nikt nie jest przez całe życie taki sam i ludzie, których poznaje i okoliczności, w jakich się znajduje zmieniają go, tymczasowo, a i czasami na stałe, jego charakter i podejście do pewnych spraw....zresztą dziwicie się jej? (...) |
W pierwszym sezonie, w pierwszym odcinku, Rex powiedział nawet, że kiedyś Bree była spontaniczna bo nieustannie się śmiała i przypalała nawet grzanki. Nie miała też idealnej fryzury, ponieważ włosy jej się rozwiewały. Potem wiemy jak jej przemiana przebiegła [patrz: sezony 1-7].
Sahem napisał: | (...) Na początku każda postać przedstawiała wyraźnie zbiór pewnych cech, które określały ją jako TĘ osobę. Było to kiedyś w serialu powiedziane (możliwe, że w sezonach 5-6). W pewnym momencie granice pomiędzy postaciami zaczęły się zacierać i w tym momencie wszystkie panie zaczynają siebie przypominać. To nie jest już serial o 5 różnych kobietach. Teraz to serial o kobietach, które są bardzo do siebie podobne. |
Masz 1 000 000 000% racji. |
|
|
Sahem |
Wysłany: Śro 21:29, 08 Gru 2010 Temat postu: |
|
Muszę odpisać na temat Bree xP
Arno, Karl był w jej wieku. Podobnie jak George, Rex, czy Peter. Oni wszyscy mieli zbliżony wiek do wieku Bree. A Keith? Postać grana przez Cynthię dobrze to określiła.
On mógłby być jej synem! To tak jak z Katherine. Przez prawie 50 lat kochała się w mężczyznach, by nagle przerzucić się na kobiety. Bree zmieniła się w podobny, nieprawdopodobny sposób. Ludzie AŻ tak się nie zmieniają. A już szczególnie tak określeni jak Bree. Jestem w stanie zrozumieć, że niektóre kobiety po 50-tce szukają młodszych mężczyzn. Ale taką kobietą mogłaby być Edie, albo Gaby. Ale nie Bree!
Swoją drogą. Na początku każda postać przedstawiała wyraźnie zbiór pewnych cech, które określały ją jako TĘ osobę. Było to kiedyś w serialu powiedziane (możliwe, że w sezonach 5-6). W pewnym momencie granice pomiędzy postaciami zaczęły się zacierać i w tym momencie wszystkie panie zaczynają siebie przypominać. To nie jest już serial o 5 różnych kobietach. Teraz to serial o kobietach, które są bardzo do siebie podobne. |
|
|
Arno |
Wysłany: Śro 21:00, 08 Gru 2010 Temat postu: |
|
Oczywiste jest, że odcinek nie urasta do pięt odcinkom z sezonów 1-4, albo niektórych lepszych, nazych ulubionych nawet z dobrego sezonu szóstego...ale jednak trzeba przyznać, że chyba był lepszy od poprzedniego ze Świętem Dziękczynienia, który był strasznie powolny, jeśli chodzi o postęp akcji, wątków...w tym przynajmniej coś się działo, jeśli chodzi właśnie o Gaby i Paula, których wątki są mimo wszystko dla mnie plusem odcinka...
Nie wypowiadam się na temat sceny pożegnania Grace, ale przyznacie, że Evka swoją robotę dobrze wykonała w tej scenie...
No i plan Paula, przewidywalny czy nie, ciężko mi stwierdzić, bo niestety czytałem spoilery jest ciekawy no i wprowadza jakąś tam akcję -- ja tu nawiązuję do 7x08, który wszyscy strasznie zjechali -- ja się o nim nie wypowiedziałem, nie wiem czy to sentyment do serialu, czy co, ale jednak podobał mi się, ale teraz po czasie przyznaję, że był słaby w porównaniu do 7x09, musiałbym je jeszcze raz, oba pod rząd obejrzeć...No i przyznam, że to jednak nie tylko sentyment jednak, bo wszystkie wątki jakoś przyciągają moją uwagę (to nazwałbym przywiązaniem, zaciekawieniem co się przydarzy bohaterom, z którymi już "żyję"/"żyjemy" tyle lat...) to jednak niektóre są dla mniej mnie i bardziej interesujące, więc w jakiś sposób jestem "zaangażowany", no i kolejna rzecz...SZCZERZE zdarza mi się śmiać podczas tegorocznych odcinków, to nie jest wymuszony śmiech...zwłaszcza przy świetnych IMO one-linerach, albo rzadkich, ale czasem występujących komediach sytuacyjnych, tj. zachowaniu danej bohaterki "na szybko" w jakiś śmieszny dla mnie sposób w danym momencie...Sądzę, że mimo wszystko kto jakim tam uczuciem darzy Susan brakuje właśnie też jej dawnej komedii z pierwszego sezonu, jej ciągłego wpadania w tarapaty i ciapowatości, aczkolwiek przyznam, że w kiepski sposób -- nawalona Renee -- ale znów znalazła się w dosyć niezręcznej sytuacji i wpakowała po części samą siebie w kłopoty niczym przed laty....a no i tak samo z jej "pukaniem" w tym odcinku, a w zasadzie jego brakiem - na plus...Ja póki co nie mam zamiaru przyrównywać sezonu 7 do sezonu 1, bo to jest z wielu względów niemożliwe, a) pogubiłbym się w swojej wypowiedzi bez jej uprzedniego zaplanowania i b) ludzie - to jest siedem lat, mimo wszystko...i serial na pewno nie jest okropny, wiem, wszyscy byśmy chcieli żeby był w takiej samej formie jak przed laty, wszystko "over the top", ale sądzę, że tak się nie da, zwłaszcza jeśli rzeczywiście jak to czasem Sahem wytyka, tfórcom zależy na kasie...kolejna rzecz - wszyscy czepiają się Bree, no okej...rozumiem, że zmieniła się o 360 stopni od pierwszego sezonu i odeszła od swoich dawnych ideałów...ale ludzie, ta przemiana zaczęła się już przed laty, stopniowo, małymi kroczkami w sezonie 3, jeśli nawet nie 2...no a teraz Was to trochę razi, bo jest z Keithem...a Karl? To była typowa Bree? Nie. Zmieniła się tyle. Nikt nie jest przez całe życie taki sam i ludzie, których poznaje i okoliczności, w jakich się znajduje zmieniają go, tymczasowo, a i czasami na stałe, jego charakter i podejście do pewnych spraw....zresztą dziwicie się jej?
Odcinek był DOBRY i chciało mi się go oglądać, a teraz czekam na 7x10.
Pogubiłem się jednak sam, za dużo chciałem zawrzeć w tym poście, ewentualnie potem coś dopiszę w nowym konkretnie na temat TEGO odcinka. |
|
|
olina |
Wysłany: Śro 19:53, 08 Gru 2010 Temat postu: |
|
coś powiewa nudą.. wydało się co Paul chce zrobić z Wisteria Lane, przy okazji sąsiedzi sami się skłócają
Keith i pierścionek - nie za wcześnie trochę? i te aluzje jego ojca do Bree
wyjazd Grace mega ckliwy, na miejscu Juanity bym się zdziwiła |
|
|
Sahem |
Wysłany: Śro 19:29, 08 Gru 2010 Temat postu: |
|
Odcinek doskonale podsumowuje tekst wyciągnięty właśnie z niego:
"It's so lame".
Na początku odcinka nagle coś do mnie dotarło. Pomyślałem "Hej, a może Paul chce w tych kupionych domach umieścić przestępców?". I BUM! Pięć minut później okazuje się, że Paul chce umieścić na ulicy przestępców. Pomysł na tajemnicę sezonu? Poniżej poziomu, który stanowił pomysł zabicia Edie. A jak wiadomo było to jak przestrzelenie własnej stopy. W tej chwili twórcy przestrzelili sobie łeb na wylot. DWA RAZY!
Ludzie! Naprawdę, chciałem się wzruszyć przy wyjeździe Grace, ale nie szło w żaden sposób. Cała scena przypominała melodramat klasy B-, wyjątkowo podły należałoby dodać.
Zauważyłem coś jeszcze. Zupełnie muzyka nie współgra mi ze scenami. Dajmy na to scenę w restauracji przy kolacji Susan i Renee. Na początku jest taki dramat, bo dowiadujemy się, że Renee kocha "jakiegoś" mężczyznę ze swojej przeszłości (wszyscy inteligentni widzowie od razu wiedzą, że chodzi o Toma), gdy nagle Susan daje jej dobrą radę. "Hej! Nie poddawaj się! Może jeszcze będziecie razem!". I wtedy muzyka przechodzi w tę w stylu "Och, jakie to wspaniałe" (dawniej doskonale wkomponowaną w sceny). No ludzie! Jak można puścić coś takiego, gdy wszyscy wiedzą, że to doprowadzi do złego. Może się czepiam, ale spójrzmy na to. LOST podobnie zaczął tracić poziom (wątki z egipskimi posągami i podróżami w czasie), ale muzyka była w tym serialu doskonale wkomponowana w scenę! Przy DH chyba pracuje ktoś głuchy, albo przynajmniej niedosłyszący.
Męskość Toma tematem odcinka? Twórcom w tym momencie wyczerpał się brak pomysłów (celowo napisałem "wyczerpał brak pomysłów"). W tym momencie wykorzystują to, co pojawiło się już w TV setki milionów razy. Pół biedy, gdyby były to dobre odgrzewane kotlety. Ale oni odgrzewają papkę, której nie można w ogóle nazwać kotletem.
Wiecie co? Widząc Gaby w stroju sprzątaczki doznałem swoistego déjà vu. Ileż to razy oni ją w takie sytuacje wplątywali?
Wracając jeszcze na koniec do pomysłu Paul'a - HAHAHA. Scena, gdy wszyscy mieszkańcy Wisteria Lane zaczynają się kłócić - bezcenna. Oficjalnie uznaję ją za świętokradztwo. Definitywny koniec. To tak, jakby Shannon nagle z Charlie'm wykopali się z grobów i odlecieli z wyspy zakładając w NY szczęśliwą rodzinę.
Najgorszy odcinek sezonu, i prawie na pewno serialu.
EDIT: Właśnie! Zapomniałem - Libby się pojawiła xD (znaczy, nie Libby, tylko Cynthia, ale też się cieszę). I odniosłem naprawdę przezabawne wrażenie. Postać, w którą się wcieliła jest doskonałym odwzorowaniem poziomu serialu. "Gdy była grubsza, była fajniejsza", z DH jest to samo. Stało się taką zrzędliwą babą pod 50-tkę, która narzeka jakie to życie niemiłe i uprzykrza wszystkim innym to ich życie. Czyżby wśród twórców był ktoś inteligentny i dawał NAM, widzom, znak, że wie, że serial jest obecnie pod poziomem dna i wodorostów? xD
A, i jeszcze - oświadczyny Keith'a - przypomniał mi się George (czy to nie śmieszne? Większość scen jest wariacją na temat scen, które w serialu się już pojawiły xP). |
|
|
Mikołajek |
Wysłany: Wto 22:07, 07 Gru 2010 Temat postu: |
|
Mi sie nawet nie chciało oglądać. To coś też mówi.
PS. Niech oni lepiej skończą ten serial na odcinku 7x23 lub 7x24, zanim zejdą poziomem serialu do kamieniołomów, czyli poniżej dna. |
|
|
Granmor |
Wysłany: Wto 20:24, 07 Gru 2010 Temat postu: |
|
Brak komentarzy jest idealnym komentarzem. Dno. |
|
|
Arno |
|
|