Autor |
Wiadomość |
mariolwo |
Wysłany: Sob 9:32, 05 Sie 2023 Temat postu: |
|
Where is proof? |
|
|
Mikołajek |
Wysłany: Śro 16:26, 13 Sie 2014 Temat postu: |
|
Przeczytane. Polubiłem Jadey. |
|
|
megan |
Wysłany: Śro 10:57, 13 Sie 2014 Temat postu: |
|
Body of proof sezon 6 odcinek 6 „Konsekwencje cz. 2”
Kiedy się obudziłam, nie wiedziałam gdzie jestem. Czułam się jakby ktoś wyssał ze mnie całe życie. Byłam zmęczona i cała obolała. W pomieszczeniu, w którym się znajdowałam, było okropnie jasno, zamknęłam więc oczy i usiłowałam przypomnieć sobie ostatnie kilka godzin. Usłyszałam gwizd czajnika oznajmiający że zagotowała się woda. Dźwięk nasilił ból głowy.
- Cicho – jęknęłam.
Nie wiedziałam kto ze mną jest, ale w pomieszczeniu momentalnie zapanowała cisza.
- Chcę żeby było ciemno – dodałam. Po chwili otworzyłam jedno oko. W pomieszczeniu zrobiło się ciemniej. Dopiero teraz zobaczyłam, że jestem w moim mieszkaniu. Leżałam na kanapie w salonie. Zobaczyłam idącą w moim kierunku postać.
- Zaparzyłem herbatę – powiedział Tommy i podał mi kubek z gorącym napojem. Miałam tak wiele pytań.
- Dziękuję – powiedziałam, biorąc od niego kubek i od razu wzięłam łyk napoju. Poczułam jak fala gorąca rozpływa się po moim ciele. – Co się stało?
- Przed czy po tym jak się upiłaś i postanowiłaś spędzić noc na mojej wycieraczce?
- O mój Boże – jęknęłam.
- Wiesz, mówiłaś dużo ciekawych rzeczy – uśmiechnął się.
Ponownie jęknęłam.
- Co takiego?
- Najpierw nazwałaś mnie skurczybykiem i powiedziałaś, że mnie nienawidzisz. Potem się rozpłakałaś i stwierdziłaś, że na mnie nie zasługujesz. Mówiłaś też coś o Riley, nie do końca zrozumiałem, bo strasznie bełkotałaś. Na koniec powiedziałaś że mnie kochasz i zasnęłaś na mojej kanapie.
Schowałam twarz w dłoniach. Było mi tak wstyd, że nie byłam w stanie spojrzeć Tommy’emu w oczy.
- To prawda? – spytał.
- Co?
- Kochasz mnie?
Milczałam. Bałam się odpowiedzieć na to pytanie. Bałam się jego reakcji, tego, że znowu mnie odtrąci.
- A ty? – odpowiedziałam pytaniem.
- Nie wiem – westchnął.
Jak to? Jak mógł nie wiedzieć? Ja wiedziałam.
- Chce mi się spać – powiedziałam, odstawiając kubek na stolik.
- Jasne – powiedział i wstał z kanapy. – Przyjdę do ciebie jutro. Odpoczywaj.
Zostałam sama. Zamknęłam oczy i zaczęłam myśleć o tym, co właśnie usłyszałam. Wiedziałam, że odzyskanie Tommy’ego będzie trudne. Ale wiedziałam też, że wszystko jest tego warte. W końcu powieki zrobiły się strasznie ciężkie i usnęłam.
**************
Co jest gorsze? Nowe, potwornie bolesne rany czy stare rany, które powinny były wygoić się już dawno temu? Może stare rany nas czegoś uczą. Przypominają nam, gdzie byliśmy i co mamy za sobą. Uczą nas, czego unikać w przyszłości. Tak chcemy myśleć. Ale wcale tak nie jest. Niektóre błędy musimy powtórzyć wiele razy.
Mijały dni, ludzie przewijali się przez moje mieszkanie, ale mnie nie bardzo to obchodziło. Odwiedzali mnie wszyscy. Tommy, Kate, która już opuściła szpital, moja matka, Lacey która od pewnego czasu mieszkała u mojej matki, chyba raz widziałam nawet Curtisa. Dwa razy w tygodniu odwiedzał mnie psycholog, którego załatwił dla mnie Tommy. Podobno przechodziłam przez załamanie psychiczne. Też mi coś.
Wiele się zmieniło od kiedy upiłam się pod drzwiami Tommy’ego. Skończył się mój okres wypowiedzenia, nie chciałam wrócić do kostnicy, byłam więc bezrobotna, a do tego samotna. Więcej piłam, więc matka zabrała Lacey do siebie. Nie sprzeciwiałam się. Przynajmniej nie miałam powodu żeby wstawać rano i jakoś wyglądać. Całymi dniami leżałam na kanapie i piłam wino. Tommy twierdził że to niepokojące, ale co on tam wiedział. Jedyne co był w stanie mi powiedzieć, to że potrzebuje czasu i że pomoże mi wrócić do siebie. Dlaczego po prostu nie mógł mi wszystkiego ułatwić i odpowiedzieć na to głupie pytanie? No dobra, wiem, że nie było wcale głupie, ale to i tak go nie usprawiedliwiało. Albo się kogoś kocha, albo nie. Co tu więcej tłumaczyć?
Moje mieszkanie przeszyło pukanie do drzwi. Zastanowiłam się, kto usiłuje zakłócić mój spokój, ale nikt nie przyszedł mi do głowy. Tommy był u mnie przed południem, psycholog miał przyjść dopiero za dwie godziny, Kate była w pracy, a Lacey była z moją matką. Z braku wyboru postanowiłam otworzyć. Ku mojemu zdziwieniu za drzwiami stała… Jadey, bratowa Tommy’ego.
- Możesz mi powiedzieć, co ty do jasnej cholery wyprawiasz? – spytała bez słowa wstępu.
- Ciebie też miło widzieć – odpowiedziałam ironicznie.
- Co ty sobie wyobrażasz?
- A o co dokładnie ci chodzi? – burknęłam.
- To zrobiłaś aż tyle głupot, że nawet nie wiesz o którą mi chodzi?
Jęknęłam.
- Nie mam ochoty na kazanie.
- No to masz problem, bo nie wyjdę, dopóki mnie nie wysłuchasz.
- O Boże – mruknęłam.
Usiadłam na kanapie i zamknęłam oczy.
- Jak chcesz coś do picia do sobie zrób – wskazałam ręką na kuchnię. – Chyba że chcesz wina, to mam przy sobie.
Jadey spojrzała na kilka butelek wina stojących za kanapą i szeroko otworzyła oczy ze zdziwienia. Chwyciła kilka z nich i ruszyła w stronę kuchni, zanim zdążyłam zareagować.
- Gdzie masz korkociąg? – spytała. – A z resztą – szepnęła zanim zdążyłam odpowiedzieć i rozbiła pierwszą butelkę o kant zlewu. Powoli wylała zawartość pierwszej butelki do zlewu i wzięła do ręki drugą.
- Hej! – krzyknęłam. – Co ty wyprawiasz?!
- To co mój dobroduszny szwagier powinien był zrobić już dawno temu! Był dla ciebie zbyt dobry! Zawsze podziwiałam jego złote serce, ale czasami każdy musi się postawić. Pozwalał ci na zbyt wiele. Kiedy usłyszałam co się z tobą dzieje musiałam zareagować! Co ty najlepszego wyprawiasz?! Jak możesz odtrącać najlepszego faceta na świecie?! Jak możesz zamykać się przed całym światem?! Co z twoją córką?! Spójrz na siebie i zadaj sobie pytanie: jak długo zamierzam to ciągnąć? Kiedy wreszcie przejrzysz na oczy?!
- Hej! To Tommy ze mną zerwał! – warknęłam.
- Myślisz że nie żałuje?! Codziennie rozmawiając z Arthurem mówi mu, jak bardzo bez ciebie cierpi! To wszystko go wykańcza!
- Więc dlaczego on mi tego nie powie?! Byłam u niego, powiedziałam mu, że go kocham, że nie potrafię bez niego żyć, chciałam żeby wrócił!
- Byłaś pijana! Spójrz na siebie! Na to puste spojrzenie w oczach, na wątłe ciało, oklapnięte włosy. Brak w tobie chęci do życia! Jesteś wrakiem człowieka, a on to widzi i nie chce cię do niczego zmuszać! Jesteś słaba, nie masz siły żeby walczyć! Podziwiam go, że sam próbuje cię uratować. Ja już dawno umieściłabym cię w szpitalu specjalistycznym, ale on jest za słaby żeby cię do czegokolwiek zmusić! No – powiedziała, kiedy w moim mieszkaniu nie została już żadna pełna butelka z winem. – A teraz porozmawiamy.
- Teraz? – spytałam spokojnie. Jadey dała mi do myślenia. – To co to miało być to przed chwilą?
- Wstęp do rozmowy – ucięła krótko. – Posłuchaj mnie, musisz coś zrobić ze swoim życiem, musisz skończyć z piciem, musisz wyjść z domu, przebywać z ludźmi, wrócić do pracy, do życia. Dopiero wtedy możesz myśleć o powrocie do Tommy’ego. Rozumiesz o czym mówię? Musisz dać sobie czas – powiedziała spokojnie. - Nie możesz mieć wszystkiego od razu.
- Jak? – spytałam opadając na kanapę. Nagle poczułam się okropnie mała w porównaniu do otaczającego mnie świata. Czułam się… słaba.
- Na początek idź do łazienki i zrób coś ze swoimi włosami, ja tymczasem posprzątam w kuchni, a potem… potem coś wymyślę – uśmiechnęła się do mnie delikatnie dając mi do zrozumienia że jest tu ze mną i dla mnie. Może to się Wam wydać dziwne, ale stojąc tak i patrząc na krzątającą się w mojej kuchni Jadey poczułam, że nie jestem sama. Że mam kogoś, kogo mogę nazwać prawdziwą przyjaciółką. Na kogo mogę liczyć. Uśmiechnęłam się i weszłam do łazienki.
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Wiedziałam że ostatnio się zaniedbałam, ale nie sądziłam, że było aż tak tragicznie. Potargane, przetłuszczone włosy, sine oczy i spierzchnięte usta.
- Boże, dlaczego ja sobie to robię? – spytałam samą siebie.
- Bo jesteś głupia – odpowiedziało moje odbicie. Prychnęłam i odkręciłam wodę. Wzięłam gorący prysznic. To było lepsze niż niejedna kuracja lecznicza. Kiedy wyszłam z łazienki czułam się jak nowo narodzona.
- No i teraz wyglądasz jak człowiek – ucieszyła się Jadey na mój widok.
- Dzięki – uśmiechnęłam się pokazując jej język, a Jadey podsunęła mi talerz z jajecznicą.
- Zjedz coś porządnego, a potem pójdziemy na zakupy.
- Zakupy? To znaczy… mam wyjść z domu?
- Kochana, nic tak nie poprawia humoru kobiecie jak porządne zakupy. To dowiedzione naukowo – uśmiechnęła się, a ja się zaśmiałam.
***********
Zakupy z Jadey faktycznie były dobrą terapią. Już po upływie godziny czułam się o niebo lepiej. W końcu byłyśmy tak wykończone, że udałyśmy się do pobliskiej kawiarni. Zamówiłyśmy kawę i lody.
Siedziałyśmy przy stoliku, a ja grzebałam łyżeczką w lodzie.
- I co teraz? – spytałam.
- To znaczy?
- Jaki jest następny krok? – spytałam. – Udało ci się doprowadzić mnie do porządku, wyciągnęłaś mnie z domu, ale co teraz? Jak mam odzyskać Tommy’ego?
- Ty to byś chciała mieć wszystko od razu, a tak się nie da – powiedziała biorąc łyk kawy. – Pomogłam ci na początek, teraz musisz…
Ale już jej nie słyszałam. Świat zdawał się zatrzymać. Wstrzymałam oddech. Do kawiarni wszedł on. Mężczyzna którego już nigdy nie spodziewałam się zobaczyć.
- O mój Boże – szepnęłam.
- Co? – zaciekawiła się Jadey, ale nie zwróciłam na nią uwagi. Wstałam z krzesła i podeszłam do mężczyzny, który teraz stał w kolejce.
- Jesteś odważny – powiedziałam. – Pokazujesz się w miejscach publicznych jakby nic się nie stało.
- Megan – uśmiechnął się Trent Marsh. – Nawet nie wiesz, jak miło cię widzieć.
- Znowu będziesz udawał że to tylko przypadek, że się spotkaliśmy?
- Nie zamierzam niczego udawać – uśmiechnął się. – Nie spodziewałem się ciebie spotkać. Ostatnio trudno na ciebie trafić. Co się stało?
- Naprawdę myślisz, że będę z tobą rozmawiała o moim życiu? Już to przerabialiśmy.
- Więc dlaczego tu jesteś? Dlaczego po prostu nie zignorowałaś mojej obecności? – spytał, a mnie lekko zatkało, zaraz jednak wróciłam do siebie.
- Chyba chciałam ci podziękować, no wiesz… za uratowanie mi wtedy życia.
- To była czysta przyjemność – uśmiechnął się do mnie. – Nie mógłbym sobie wybaczyć, gdybyś wtedy zginęła, zbyt wiele dla mnie znaczysz.
Nie wiedziałam o co dokładnie mu chodziło, ale z doświadczenia wiedziałam, że czasem lepiej nie wiedzieć niektórych rzeczy.
- Szkoda, że okazałeś się być socjopatą, może gdyby tak nie było, nie skończyłabym na jednej terapii - wypaliłam, a po chwili tego żałowałam. Co ja wyprawiam? Jeszcze chwila i zacznę mu się zwierzać.
- Wierz lub nie, ale nie żałuję tego, co zrobiłem.
- Znowu do tego wracamy – powiedziałam. – Nie chcę tego słuchać, nie po tutaj jestem.
- Więc nie zadzwonisz do swojego chłopaka gliniarza?
Wzięłam głęboki oddech.
- On już nie jest moim chłopakiem.
- Och – Marsh wydawał się być zaskoczony. Czyżby naprawdę o tym nie wiedział? – Przykro mi. Co się stało?
- O nie – zaczęłam kręcić głową. – Tym razem nie uda ci się ta sztuczka. Koniec ze zwierzaniem się. Żegnaj – powiedziałam, po czym ruszyłam w stronę stolika przy którym siedziała Jadey.
- Megan, zaczekaj – powiedział Marsh i chwycił mnie za rękę. Odwróciłam się. – Przepraszam. Czasami nie potrafię wyzbyć się nawyków psychiatry.
- O co ci chodzi? – syknęłam.
- Dużo o tobie myślałem i… - wcisnął mi do ręki jakąś kartkę. – To mój numer telefonu… gdybyś chciała porozmawiać…
Odsunęłam się od niego, jakby poraził mnie prąd.
- Posłuchaj… uratowałeś mi życie i jestem ci za to wdzięczna, ale jeśli liczysz na coś więcej… zapomnij.
Odeszłam. Tym razem nie zatrzymana przez nikogo podeszłam do Jadey.
- Chodźmy stąd – powiedziałam i wyszłam z kawiarni nie oglądając się za siebie.
*****************
- Jesteś dzisiaj dziwnie milcząca – powiedział mój psychiatra, kiedy godzinę później siedziałam na kanapie w moim mieszkaniu zwinięta w kłębek.
- Miałam dzisiaj przykre spotkanie – mruknęłam.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Nie. Raczej nie – zacisnęłam usta.
- Więc… może wrócimy do rozmowy o Tommym? Ostatnio mało o nim mówiłaś.
Milczałam. Nie miałam pojęcia co miałabym mu powiedzieć.
- Wie pan, chirurgów łączy jedno – przełamałam się w końcu. - Być może wynika to z dumy lub charakteru. Prawdziwy chirurg nigdy nie przyzna, że potrzebuje pomocy. Chirurdzy nie muszą prosić o pomoc. Są twardzi, to kowboje. Nieokrzesani, zatwardziali – tak przynajmniej chcemy myśleć. Ale prawda jest taka, że tak jak każdy potrzebujemy pomocy. Zapominamy o własnym życiu, o potrzebach, o bliskich nam ludziach. Zaniedbałam córkę, mężczyzna którego kochałam mnie opuścił. Ratowałam ludzkie życia, ale kto uratuje moje?
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Może i w to wierzę. W całe to gadanie o "stworzonych dla siebie". Czemu by w to nie wierzyć? Kto nie chce więcej romantyzmu w swoim życiu? Może to po prostu zależy od nas. Pojawić się i być dla siebie stworzonymi. Wtedy przynajmniej dowiesz się na pewno, czy jesteście dla siebie stworzeni, czy nie. A Tommy był, był dla mnie, a ja byłam dla niego, ale to się rozpadło… Nie bez powodu mówiłam o szczęściu w samotności. Nie myślałam, że będę wtedy szczęśliwa. Myślałam, że jeśli kogoś pokocham i nic z tego nie wyjdzie, będę w stanie sobie z tym poradzić. Łatwiej jest być samemu. Ale co jeśli nauczyłeś się, że potrzebujesz miłości, a potem jej nie doświadczasz? Można coś takiego w ogóle przeżyć? Utrata miłości jest jak martwica, jak umieranie, z tym że śmierć się kończy, a to? Może trwać wieczność… I wiem jedno. Jeśli jest jedna rzecz gorsza od bycia z Tommym, to jest nią nie bycie z nim.
********************
- Odwiedziła mnie dzisiaj Jadey – powiedziałam, kiedy Tommy wszedł do mojego mieszkania.
- Naprawdę? – zdziwił się. – Co chciała?
- Doprowadzić mnie do życia – powiedziałam, podchodząc do niego. – Myślę, że jej się udało – uśmiechnęłam się.
- Wow – Tommy otworzył oczy ze zdumienia. – Ty…
- Byłam u fryzjera i kosmetyczki, zrobiłam zakupy, a w moim domu nie ma ani jednej butelki z alkoholem – powiedziałam dumnym tonem.
- To niesamowite – zaśmiał się Tommy. – Przez miesiąc nie udało mi się dokonać tego, co jej w jeden dzień – kręcił głową z niedowierzaniem.
- To się nazywa kobieca siła – uśmiechnęłam się i wzięłam od niego torby z zakupami.
Usłyszałam jak Tommy mruczy pod nosem: ona się uśmiecha.
Rozpakowałam torby z zakupami, zrobiłam nam kolację, a potem usiedliśmy na kanapie. Siedziałam przytulona do Tommy’ego, zastanawiając się, jak wyrazić to, co chcę mu przekazać, kiedy nagle spłynęło to na mnie, jak wena na pisarza.
- Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się całowaliśmy – powiedziałam. - Bo nikt nie wie, że ten właśnie pocałunek będzie ostatni. Człowiek myśli, że miłość będzie trwać wiecznie, ale tak nie jest.
- Megan….
- Nie, daj mi skończyć – powstrzymałam go. - Bo nigdy nie myślisz, że ostatni raz jest ostatnim razem. Myślisz, że będzie więcej. Myślisz, że masz wieczność, ale nie masz. Potrzebuję znaku, że coś się zmieni, potrzebuję powodu, żeby iść dalej. Potrzebuję jakiejś nadziei.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę.
- Ja… - zaczęłam, ale Tommy mi przerwał.
- Ciii… nic nie mów – szepnął i odgarnął mi włosy z czoła.
Potem… potem nie było już nic. Tylka ja i on. Jedna dusza rozdzielona na dwie osoby. Ta chwila zdawała się trwać wiecznie. Po raz pierwszy od bardzo dawna, było po prostu idealnie.
I wtedy to się stało. Poczułam, jak Tommy zsuwa się z kanapy.
- Tommy? – spytałam, nie wiedziałam, co się działo. W jednej chwili wszystko było w jak najlepszym porządku, a w drugiej… - Tommy, co się dzieje? Tommy?
Teraz leżał na ziemi, sprawdziłam funkcje życiowe, wszystko wydawało się być w porządku, ale wiedziałam, że nikt nie mdleje bez przyczyny. Wezwałam pogotowie, a potem przywarłam policzkiem do jego klatki piersiowej.
- Zabraniam ci umierać. Jeśli zostawisz mnie z Lacey i moją matką… jeśli odejdziesz w momencie, w którym wszystko zaczęło się układać… przysięgam, że wytropię cię w najciemniejszym zakątku piekła i policzę się z tobą. Słyszysz mnie? – zaniosłam się płaczem. – Kochanie…
Powiedziałeś to? „Kocham cię… Nie chcę żyć bez ciebie… Zmieniłaś moje życie…” Powiedziałeś to? Robisz plany… Zdobywasz cele… Zmagasz się z tym. Rozkoszuj się tym, bo to jest to; to wszystko może zniknąć jutro.
*****************
To dzieje się w drugim tygodniu maja. Mój tata zsyła na mnie rzeczy, które zmieniają moje życie. Nie zawsze są to jednak złe rzeczy. Czasami, są to najgorsze rzeczy jakie kiedykolwiek przeżyłam. |
|
|
Mikołajek |
Wysłany: Sob 21:27, 31 Maj 2014 Temat postu: |
|
megan napisał: | (...) już niedługo ruszam z DH (...). |
Czekam. |
|
|
megan |
Wysłany: Pią 21:05, 30 Maj 2014 Temat postu: |
|
Wow, ale mam zaległości w fanfach na szczęście koniec roku szkolnego zbliża się wielkimi krokami, więc mam więcej czasu na pisanie póki co, stawiam na BOP, ale już niedługo ruszam z DH
Body of proof sezon 6 odcinek 5 „Konsekwencje cz. 1”
To dzieje się w każdym drugim tygodniu maja. Od trzydziestu siedmiu lat zdarza się coś, co wywraca moje życie do góry nogami. Zdrada Tommy’ego, ciąża, ślub z Toddem, rozwód, wypadek, śmierć pacjentki, napad Wilsona Polly’a, powrót Tommy’ego, znalezienie mordercy taty, rak, porwanie przez seryjnego mordercę… wszystko zaczęło się kiedy pewien gruboskórny policjant powiedział mi, że mój ojciec nie żyje. Od tamtej pory w ciągu dwóch tygodni przed i po rocznicy jego śmierci, dzieją się dziwne, ale nie zawsze złe rzeczy.
**********************
- Krwawi podtwardówkowo! – krzyknęłam. – Dajcie ssak!
Biologia ustala, kim jesteśmy od chwili narodzin. Nasze DNA jest niczym kamień. Niezmienne. Jednak DNA to nie wszystko. Jesteśmy ludźmi. Życie nas zmienia. Nabywamy nowe cechy. Przestajemy być aż tak terytorialni. Przestajemy konkurować. Uczymy się na własnych błędach. Na lepsze lub gorsze znajdujemy sposoby, by być czymś więcej niż samą biologią. Oczywiście istnieje ryzyko, że zmienimy zbyt dużo…
- Doktor Hunt, ciśnienie spada! – krzyknął stażysta.
- ch****a jasna – zaklęłam. Usiłowałam powstrzymać krwawienie, ale krwi wciąż przybywało, nie potrafiłam zlokalizować miejsca skąd wypływała. Mój telefon, który znajdował się na metalowym stoliku zaczął dzwonić. Ponownie zaklęłam, tym razem w duchu.
- Doktor Hunt, to pani córka – oznajmiła pielęgniarka.
- Musi poczekać – krzyknęłam, po czym zaczęłam odsysać wciąż gromadzącą się krew. – Czy ktoś widzi skąd krwawi?
Tak myślałam. Nikt się nie odezwał. Po chwili mój telefon ponownie zaczął dzwonić.
- Czy ktoś może odebrać ten cholerny telefon? – krzyknęłam, byłam zdenerwowana bardziej niż zwykle.
- Pani córka chce… - zaczęła pielęgniarka, ale jej przerwałam.
- Niech jej pani powie że nie mogę rozmawiać, ratuję czyjeś życie – syknęłam.
- Doktor Hunt, tracimy go – powiedział stażysta.
Po pierwsze, nie szkodzić. Przysięgamy to jako lekarze, ale zdarza się, że szkodzimy. Później pojawia się poczucie winy i nie ma żadnej przysięgi, by sobie z nim poradzić. Wina nigdzie nie chodzi sama. Zawsze zabiera przyjaciół, wątpliwość i niepewność…
Spojrzałam na pacjenta. Na ślicznego, małego chłopca, który miał w mózgu ohydnego, wielkiego guza.
- Nie waż mi się umrzeć, Dennis, rozumiesz? Obiecałam, że będziesz mógł zobaczyć Joego w słoiku i tak będzie – szepnęłam do chłopca.
Joe to jego guz. Dennis miał osiem lat i nie do końca rozumiał, czym jest rak. Jego rodzice powiedzieli mu, że w jego mózgu zamieszkał skrzat, którego trzeba stamtąd wydostać. Nadanie mu imienia było pomysłem Dennisa.
Usłyszałam ciągły, nieprzyjemny dla uszu dźwięk, którego nie chce słyszeć żaden lekarz. Serce Dennisa stanęło.
- ch****a jasna – zaklęłam ponownie. – Zacznijcie reanimację!
Jak podejrzewałam, nie dała ona skutków, jakich oczekiwałam.
- Odsuńcie się – powiedziałam, pochodząc do stołu z drugiej strony. Zaczęłam masaż klatki piersiowej.
- Doktor Hunt, proszę się odsunąć, straciliśmy go – powiedział stażysta.
- Nie! Wciąż możemy go uratować! Musimy tylko… - zaczęłam masować jeszcze szybciej.
- Pani doktor, to na nic, ciśnienie jest za wysokie – oznajmił anestezjolog.
- Uda nam się!
- Nie. Jego mózg… - gestem dłoni pokazał coś na znak wybuchającej bomby – Puuf – szepnął.
Nagle poczułam, że moja głowa robi się bardzo ciężka. Poszukałam wzrokiem krzesła i usiadłam na nim. Zdjęłam czepek i schowałam twarz w dłoniach. Nie chciałam płakać, nie mogłam, ale… zawiodłam. Po raz kolejny zawiodłam. Nie dałam rady uratować tego małego chłopca. Zabiłam go.
Nie szkodzić – łatwiej powiedzieć niż zrobić. Możemy składać wszystkie przysięgi świata, ale większość z nas szkodzi bez przerwy. Czasem nawet gdy staramy się pomóc, robimy więcej złego niż dobrego. Później pojawia się poczucie winy; co z nim zrobisz, zależy tylko od ciebie. Pozostaje nam wybór. Poczucie winy może sprawić, że wracamy do zachowania, przez które mamy kłopoty albo uczy się czegoś i zmieniamy.
- Doktor Hunt, znowu dzwoniła pani córka – powiedziała pielęgniarka, podchodząc do mnie.
- Przecież mówiłam, że jestem zajęta! – krzyknęłam.
- To samo jej powiedziałam, ale uparła się, że musi pani przyjść. Mówiła coś o swoim chłopaku. Niewiele zrozumiałam, była roztrzęsiona…
Wybiegłam z sali. Nawaliłam po raz kolejny.
******************
Pięćdziesiąt lat temu Beatlesi zadali światu proste pytanie. Chcieli wiedzieć, skąd się biorą wszyscy samotni ludzie. Według mojej teorii biorą się ze szpitali, a konkretnie z oddziałów chirurgicznych. Jako chirurdzy ignorujemy swoje potrzeby, żeby dbać o potrzeby pacjentów. Ignorujemy swoich przyjaciół i rodziny, żeby ratować przyjaciół i rodziny innych. Skutek, nie zawsze jest taki, jakiego oczekiwaliśmy…
- Lacey, co się stało? – spytałam, biegnąc w stronę mojej córki, siedzącej na korytarzu przed salą swojego chłopaka. Kątem oka spojrzałam do pomieszczenia. Podłoga była cała we krwi, nie było łóżka, nie było nikogo.
Podeszłam do wciąż rozdygotanej Lacey. Dopiero teraz zobaczyłam plamy krwi na jej ubraniu.
- Nie było cie – szepnęła.
- Co? – spytałam. – O czym ty mówisz.
- Nie przyszłaś. Po raz kolejny zawiodłaś. Alex się wykrwawiał, a ty nie przyszłaś. Mógł umrzeć! Wciąż może! – zaczęła krzyczeć Lacey.
- Uspokój się – powiedziałam, przytulając ją do siebie. – Wszystko będzie dobrze.
- A jeśli nie? Tamci lekarze byli zdenerwowani.
- Opowiedz mi, co się stało.
Lacey zawahała się przez chwilę.
- Rozmawialiśmy. Zaczęliśmy się śmiać i nagle… nagle jeden z jego szwów pękł, Alex zaczął krwawić, nie wiedziałam co mam robić, dzwoniłam do ciebie, ale nie odbierałaś…
- Operowałam – wtrąciłam.
- Czy to ważne? On cię potrzebował, ja też!
- Ratowałam ludzkie życie!
- Miałaś z tym skończyć, rzucić chirurgię. Obiecałaś, że to już nigdy niczego nie zmieni. Że już tu nie wrócisz – odsunęła się ode mnie.
- Kochanie, mogę teraz ratować ludzkie życie, dlaczego jesteś zła?
- Obiecałaś, że już nigdy praca nie stanie się dla ciebie ważniejsza niż rodzina.
- Niczego takiego nie obiecywałam, nie mogłabym – szepnęłam, próbując ponownie ją przytulić, jednak ona uciekła od mojego dotyku.
- Nieważne. Wiedziałam, że tak będzie – szepnęła, wstając.
- Jak? – otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.
- Stałaś się taka jak kiedyś. Nic dziwnego, że Tommy cię zostawił – powiedziała i zniknęła za drzwiami toalety.
Tak, jako chirurdzy ignorujemy swoje potrzeby, żeby dbać o potrzeby pacjentów. Ignorujemy swoich przyjaciół i rodziny, żeby ratować przyjaciół i rodziny innych. Skutek jest taki, że na końcu zostajemy sami. Nie ma większej samotności.
*****************
Lacey dała mi w kość. To co powiedziała… o tym że znowu jestem kimś, kim nigdy nie chciałam znowu się stać…
- Wychowałam potwora – powiedziałam, wchodząc do sali Kate.
- Co tym razem? – spytała podnosząc głowę znad najnowszego Vouge’a.
- Czy jestem taka jak kiedyś? No wiesz, nie zwracam uwagi na ludzi? Obchodzą mnie tylko operacje?
- Lacey znowu coś chlapnęła? Mówiłam ci, że musisz się do tego przyzwyczaić.
- Ale dlaczego ona to robi? Dlaczego jest taka okrutna?
- Mogę tylko spekulować, ale przez ostatnie dwa lata udało ci się stworzyć dla niej stabilny dom. Mieszkaliście we trójkę, czuła się bezpiecznie i pewnie, a teraz Tommy zniknął i cały jej wszechświat po raz kolejny runął.
- Powiedziała, że nie dziwi się, że Tommy ode mnie odszedł. Jestem aż taką jędzą? – spytałam totalnie poważnie. Zobaczyłam jak Kate uśmiecha się pod nosem. – Dobra, zapomnij.
- Musisz spróbować być szczęśliwa – szepnęła Kate.
- Nie potrafię. Mimo, że wszystko jest okej, to czuję, że nie jest.
Kate westchnęła.
- Byłaś u Tommy’ego? Rozmawiałaś z nim? Powiedziałaś mu, że wciąż go kochasz?
- Zostawiłam dla niego karteczkę, napisałam, że chcę żeby wrócił.
- Odezwał się?
- Nie.
- Więc pojedź do niego i porozmawiaj z nim w cztery oczy. Musisz wiedzieć, na czym stoisz.
- A co…?
- Porozmawiam z nią. Przekonam ją, żeby ci trochę odpuściła.
Uśmiechnęłam się i ruszyłam w kierunku drzwi.
- Megan! – krzyknęła za mną i zatrzymałam się na chwilę. - Czasami musi być gorzej, żeby później mogło być lepiej.
Odpowiedziałam uśmiechem i zniknęłam za ścianą, po chwili jednak wróciłam.
- Nigdy nie jest – powiedziałam i zniknęłam na dobre.
****************
Kiedy wyszłam ze szpitala było już po jedenastej. Nie chciałam jechać do Tommy’ego, ale widziałam, że jeżeli nie zrobię tego dzisiaj, to wcale. Kiedy zaparkowałam przed jego domem zobaczyłam, że światła są zapalone. Podeszłam do drzwi i zapragnęłam znaleźć się jak najdalej. No i stało się. Uciekłam. Nie żeby jakoś nadzwyczaj daleko. Szłam ulicą, szukałam miejsca, w którym mogłabym się ukryć przed światem, który zdawał się śmiać mi się prosto w twarz. W końcu znalazłam to upragnione miejsce. Weszłam do baru i wypiłam dwa, trzy, a może cztery drinki… już nie pamiętam. Kiedy jednak z powrotem stanęłam przed jego drzwiami, byłam gotowa na wszystko. Obyś tylko nie był z Riley, pomyślałam. Zdobycie się na odwagę żeby zapukać zajęło mi trochę czasu. A kiedy już to zrobiłam, miałam ochotę uciec, tak jak dzieci, dla których jest to niesamowita frajda. Niestety, byłam na tyle wstawiona, że ucieczka nie wchodziła w grę. Tommy dogoniłby mnie nawet gdyby wyszedł z domu za dziesięć minut.
Tak więc zadzwoniłam. Raz, drugi, trzeci… zero odpowiedzi. Czyżby zobaczył mnie przez okno i postanowił nie otwierać? Nie, na pewno nie. Nie zrobiłby tego, przecież mnie kocha… a przynajmniej kiedyś tak było. Nagle poczułam ogromną złość na Tommy’ego. No bo jakim prawem się tak zachował? Jak mógł mnie tak po prostu zostawić? Zrezygnować z tego, co razem stworzyliśmy?
- Otwieraj! – krzyknęłam, waląc pięścią w drzwi. – Słyszysz mnie? Otwieraj! Wiem, że tam jesteś! – waliłam pięścią w drzwi tak mocno, że musiałam przestać, ponieważ ból był nie do zniesienia. Chyba przesadziłam. Na szczęścia gardło miałam całe i zdrowe. – Otwieraj, ty łajdaku! Myślisz, że możesz mnie tak po prostu ignorować? Myślisz, że możesz mnie zostawić i nic się nie stanie?! Otóż chciałam ci oświadczyć, Thomasie Sullivanie, że pożałujesz tego, co zrobiłeś! Słyszysz mnie? Pożałujesz! – krzycząc to osunęłam się na ziemię. – Pożałujesz… – jęknęłam, po czym się rozpłakałam. Nie mogłam uwierzyć, że to się działo naprawdę.
Kiedy już uspokoiłam się na tyle, żeby wstać, udałam się do sklepu znajdującego się na rogu ulicy. Po kilku wcześniejszych drinkach w barze i wypłakiwaniu się na wycieraczce, dotarcie do sklepu i wyglądanie na trzeźwą wymagało wysiłku. Na szczęście byłam równie dobrą aktorką jak chirurgiem. Kiedy wróciłam pod dom Tommy’ego, światło nadal się świeciło. Zadzwoniłam jeszcze raz. Bezskutecznie. Siadłam więc na wycieraczce i otworzyłam pierwszą z trzech butelek wina, które kupiłam. Tommy nie będzie się ukrywał cały czas w domu, w końcu będzie musiał się ze mną spotkać. A do tego czasu… wzięłam duży łyk wina i opatuliłam się płaszczem. To będzie długa noc.
*********
Obudziło mnie szturchanie w rękę.
- Odejdź – syknęłam. – Daj mi spać.
- Megan, do jasnej cholery, możesz zejść z mojej wycieraczki?
Twardy głos Tommy’ego przywołał mnie do rzeczywistości. Z trudem otworzyłam oczy. Gdzie ja byłam? Kątem oka zobaczyłam leżącą obok mnie butelkę po winie. Kawałek dalej leżało szkło, które kiedyś było butelką. Poczułam ostre pulsowanie w głowie. zobaczyłam, że całą lewą rękę mam zakrwawioną, w prawej trzymałam do połowy pełną butelkę wina. Co ja robiłam?
- Możesz mi powiedzieć, co ty tu robisz?
Zastanowiłam się chwilę, po czym wzięłam łyk wina.
- Czekałam na ciebie – odpowiedziałam spokojnie. – Musimy porozmawiać.
Spróbowałam się podnieść, ale każda próba kończyła się upadkiem. W końcu Tommy pomógł mi wstać.
- Co się stało? – spytał obojętnie. A może byłam tak pijana, że nie rozpoznawałam tonu jego głosu?
Zamiast odpowiedzieć, pocałowałam go. A przynajmniej tak mi się wydawało.
- Kocham cię – wybełkotałam.
- Jesteś pijana.
- Czekałam na ciebie.
- I nie mogłaś tego zrobić w bardziej cywilizowany sposób?
- Nie otwierałeś – powiedziałam, odwracając się do drzwi – Pukałam, dzwoniłam i krzyczałam – chciałam zademonstrować, to co robiłam, ale kiedy tylko moja dłoń spotkała się z drzwiami syknęłam z bólu.
- Co się stało? – spytał Tommy zatroskanym tonem. Mogłam być tak pijana, że nie byłabym w stanie otworzyć oczu, ale ten ton rozpoznałabym zawsze.
- Nie wiem – jęknęłam. – Nie pamiętam.
- Choć do domu, opatrzę ci rękę. Porozmawiamy, kiedy wytrzeźwiejesz.
Chyba pokiwałam głową, a potem poczułam, że Tommy bierze mnie na ręce. Uśmiechnęłam się. Kiedy weszliśmy do domu, Tommy położył mnie na kanapie. Spojrzałam na niego.
- Kocham cię.
Potem zasnęłam. |
|
|
Granmor |
Wysłany: Sob 22:03, 08 Lut 2014 Temat postu: |
|
megan napisał: |
- Chłopcy, naprawę myślicie, że skoro szepczecie, to was nie usłyszę – spytałam, robiąc ostatni szew i uśmiechnęłam się. |
Praktycznie widzę tę scenę, ten jej uśmiech, rzut kamery. Super. XD
megan napisał: |
- Tak, k***a, na reklamy – powiedziałam zirytowana. Wciąż byłam zła na tego stażystę. Co on sobie myślał? |
Najlepszy tekst odcinka. XD
Czekam na rozwój zdarzeń..... xD |
|
|
megan |
Wysłany: Śro 17:18, 05 Lut 2014 Temat postu: |
|
Chyba trochę sobie olałam BOP, więc nadrabiam straty
Body of proof sezon 5 odcinek 4 „Niespodziewany powrót”
Wiecie, kiedy byłam neurochirurgiem, nie liczyło się dla mnie nic oprócz operacji. Szpital był moim domem, sala operacyjna gabinetem, dyżurka sypialnią, a pokój socjalny kuchnią. Wtedy całe moje życie toczyło się od operacji do konsultacji i od konsultacji do operacji. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że to może się zmienić. A jednak. Po wypadku straciłam wszystko. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Kariera i pozycja były dla mnie najważniejsze, ale kiedy zdałam sobie sprawę, że nie o to w życiu chodzi, było za późno. Straciłam nie tylko zawód, ale i rodzinę. Wypadek uzmysłowił mi, jak wiele błędów popełniłam. Kiedy odzyskałam Lacey, obiecałam sobie, że już nigdy tego nie powtórzę. Niestety, czasami los sam prosi się, żeby było na odwrót.
To była moja ostatnia operacja tego dnia. Normalnie, byłabym wykończona, ale nie tym razem. Odkąd wróciłam do chirurgii, czułam się jak nowo narodzona. Brakowało mi trochę ludzi z kostnicy, ale teraz z czystym sumieniem mogłam ratować ludzi, a to rekompensowało mi wszystko.
- Doktor Hunt, zszywamy? – spytał stażysta, który ze mną operował.
- Co? – spytałam wyrwana z zamyślenia. – Tak, tak. Catgut 2.0 – wyciągnęłam dłoń po nić, po czym szepnęłam: biedne zwierzęta.
- Słucham? – zdziwił się stażysta.
- Czego oni was teraz uczą na tych studiach? Catgut robi się z baranich i kozich jelit, więc żeby zrobić taką nić, potrzebna jest śmierć niewinnego zwierzęta. Oczywiście to zapobiega innej śmierci, ale wciąż chodzi o śmierć.
- Doktor Hunt, wszystko w porządku?
- W jak najlepszym – odpowiedziałam. – Czemu?
- Zachowuje się pani dość dziwnie.
- Sugerujesz, że coś jest ze mną nie tak? – spytałam nieco przewrażliwiona. – Może nie powinnam operować? W końcu mam za sobą tylko piętnaście lat doświadczenia. Ale co ja tam wiem, jestem tylko specjalistą.
- Przepraszam – szepnął stażysta i zaczął się przyglądać jak zszywam pacjenta.
- Zasugerowałeś niekompetencję najlepszemu chirurgowi w tym szpitalu, na twoim miejscu zacząłbym się pakować – powiedział szeptem anestezjolog.
- Słyszałem o niej, miała ośmioletnią przerwę, nie może być już taka wspaniała.
- Kiedy była tutaj przed wypadkiem, ludzie bili się, żeby asystować do jej operacji. Wiem, bo sam to robiłem. Z chirurgii się nie wypada. Zwłaszcza, jeśli jest się Megan Hunt.
- Czyli co, straciłem tę robotę?
- Jeśli nie straciła nic ze swojego dawnego charakteru, to tak – uśmiechnął się anestezjolog.
- Chłopcy, naprawę myślicie, że skoro szepczecie, to was nie usłyszę – spytałam, robiąc ostatni szew i uśmiechnęłam się.
**************
Kiedy umyłam się po operacji zrobiłam to, co robiłam od tygodnia po każdym zabiegu. Zajrzałam do Kate, która już czuła się lepiej i niedługo miała opuścić szpital.
- Wyjaśnij mi to jeszcze raz. Rozstaliście się, czy zrobiliście sobie przerwę? – spytała Kate.
- Tak, k***a, na reklamy – powiedziałam zirytowana. Wciąż byłam zła na tego stażystę. Co on sobie myślał?
- Megan…
- Przepraszam, miałam ciężką operację i do tego trafił mi się stażysta idiota.
- Więc…?
- Nie wiem – powiedziałam zrezygnowana. – Od tygodnia nie rozmawialiśmy, nawet go nie widziałam. Mam wrażenie, no wiesz… brakuje tylko tej jednej osoby, a czujesz się tak, jakby nie było całego świata wokół ciebie…
- O mój Boże, ty go naprawdę kochałaś – powiedziała Kate.
- Był miłością mojego życia – jęknęłam. - Pierwszą wielką miłością, która miała wpływ na całe moje życie.
- Musisz go odzyskać.
- Jak? Dał mi wybór… on albo chirurgia. Nie zrezygnuję z ratowania ludzi, bo on tak chce. Jeśli nie potrafi pogodzić się z moimi wyborami, nie zasługuje na mnie.
- Boże, czasami jesteś naprawę głupia.
- O co ci tym razem chodzi?
- On cię kocha i to tak, jak nikt inny i ty też go kochasz. Czy w ciągu ostatnich ośmiu lat nie nauczyłaś się, że twoje decyzje nie dotyczą tylko ciebie? Postaw się na jego miejscu. Czy gdyby on podjął decyzję o przeniesieniu się do FBI i nie zapytał cię o zdanie, nie byłabyś wściekła? Kiedy wreszcie nauczysz się żyć w związku? Chcesz żeby powtórzyła się historia z Toddem?
- Czasami naprawdę cię nienawidzę – powiedziałam, wiedząc, że ma rację.
- Ty mnie kochasz, jestem twoją przyjaciółką – uśmiechnęła się. – A teraz rusz dupę i jedź na komisariat. Facet taki jak on nie będzie długo czekał na znalezienie sobie towarzystwa.
- Nie mogę – jęknęłam. – Zaraz muszę jechać na spotkanie z Bree. Obiecałam jej wszystko wyjaśnić. I zdaje się, że kiedy byłam w szpitalu coś jej powiedziałam.
- Że jest twoją ukochaną siostrą – uśmiechnęła się Kate. – Potem się do niej przytuliłaś.
- O ch****a – jęknęłam. – Dlaczego mnie nie powstrzymałaś?
- Bo wydawałaś się serio szczęśliwa. Będąc na prochach nie ukrywałaś swoich uczuć. Myślę, że gdzieś w głębi duszy czujesz, że Bree jest twoją siostrą. Musisz po prostu wydostać to na zewnątrz.
- Prędzej mnie piekło pochłonie, niż dam tej kobiecie szansę – oznajmiłam.
- A jednak wybierasz się na spotkanie z nią – zauważyła.
- Nie lubię jej, ale jestem człowiekiem który dotrzymuje słowa. Więc skoro obiecałam jej spotkanie, to się na nim pojawię, a teraz wybacz, muszę iść się przebrać – powiedziałam wychodząc z jej pokoju. – Odpoczywaj, musisz mieć siłę, żeby potem móc wszystkiego wysłuchać.
**************
Kawiarnia którą wybrała Bree znajdowała się niedaleko szpitala, więc nie miałam problemu z dotarciem do niej. Jednak kiedy weszłam do środka byłam spóźniona. Bree zauważyła mnie niemal od razu.
- Megan – uśmiechnęła się do mnie z drugiego końca sali. – Byłam pewna, że nie przyjdziesz – powiedziała, przytulając mnie na przywitanie.
- Ja też – szepnęłam. – Ja też.
- Chcesz coś zamówić? – spytała, prowadząc mnie do stolika.
- Później – odpowiedziałam. – O czym chciałaś porozmawiać.
Bree westchnęła, po czym przeszła do rzeczy.
- Ja… my… jesteśmy siostrami. Jak się o tym dowiedziałaś?
- Pobraliśmy próbki krwi twojej córki do zbadania na zawartość alkoholu lub innych środków. System dopasował fragmenty jej DNA do mojego – powiedziałam głosem pozbawionym wszelkich emocji.
- No dobrze, ale jak… jak to się stało, że zostałyśmy rozdzielone?
- Tego nie wiem na sto procent, ale podejrzewam, że prawdziwe dziecko twoich rodziców zmarło przy porodzie, a lekarze postanowili dać jedną z nas im i powiedzieć moim rodzicom, że zmarłaś.
- To okropne – powiedziała Bree. – Musimy nadrobić te wszystkie lata. Opowiedz mi o swoim życiu – uśmiechnęła się i w tym samym momencie podeszła do nas młoda kobieta z menu w ręku.
- Co podać? – spytała kelnerka, a ja spojrzałam jej w oczy.
- Cykutę… - odparłam z wymuszonym uśmiechem na twarzy myśląc o tym, co właśnie powiedziała Bree.
- Słucham? – zdziwiła się dziewczyna.
- Nie chcę nic – powiedziała i odprawiłam dziewczynę z kwitkiem. – Bree, opowiem ci co tylko chcesz wiedzieć, ale… - w tym momencie zabrzęczał mój pager. Spojrzałam na wiadomość. – ch****a – szepnęłam. – Musze lecieć, pogadamy kiedy indziej – krzyknęła wybiegając z kawiarni i na złamanie karku leciałam do szpitala. Kiedy tylko przekroczyłam próg, pobiegłam na urazówkę, gdzie czekał mój pacjent. Kiedy go zobaczyłam, znieruchomiałam.
- Alex – szepnęłam i podbiegłam do niego. – Co się stało? – spytałam stojącego obok lekarza.
- Jechał na rowerze i wpadł pod samochód. Nie stwierdziliśmy poważniejszych uszkodzeń wewnętrznych, ale rośnie ciśnienie wewnątrzczaszkowe, myślę, że potrzebna będzie trepanacja.
- Zabierzcie go na salę, zaraz będę – powiedziałam. Udałam się do pokoju dyżurnego, gdzie przebrałam się w szpitalny uniform i ruszyłam w stronę sali operacyjnej.
- Skalpel – powiedziałam, wyciągając rękę i przez chwilę się zamyśliłam. Byłam w miejscu w którym wszystko się zaczęło. Znów robiłam cięcie, wierciłam dziury, zmniejszałam ciśnienie. Wszystko było takie samo z wyjątkiem tego, że tym razem pacjentem nie była obca wtedy osoba, ale chłopak mojej córki. Musiałam działać profesjonalnie. Ach, przecież ja zawsze działam profesjonalnie. – To wspaniały dzień by uratować komuś życie – uśmiechnęłam się.
*************
Kiedy wszystko dobiegło końca postanowiłam pójść za radą Kate i pojechać na komisariat, żeby zobaczyć się z Tommym. Czułam się wolna. Wysiadłam z windy i ruszyłam w stronę biurka Tommy’ego. Nagle stanęłam jak wryta. Kate miała rację, Tommy długo nie czekał. Zobaczyłam jak śmieją się razem z Riley i od razu zaczęłam wszystkiego żałować.
- Mogę zostawić wiadomość dla detektywa Sullivana? – spytałam recepcjonistę.
- Oczywiście – powiedział mężczyzna i podał mi kartkę i długopis.
Napisałam tylko trzy słowa: RZUCIŁAM CHIRURGIĘ. WRÓĆ. Po czym złożyłam kartkę na cztery części i podałam ją recepcjoniście.
- Proszę przekazać detektywowi że byłam i zostawiłam dla niego tą kartkę.
Nie czekając na odpowiedź wyszłam z komisariatu i pojechałam do baru. Chciałam utopić smutki w szklance alkoholu.
- Dobry wieczór – uśmiechnęłam się do barmana. – Zna się pan na rzeczy, potrzebuję czegoś, po czym szybko będę zalana w trupa.
- Mogę spytać, dlaczego? – uśmiechnął się mężczyzna, nalewając alkohol do szklaneczki.
- Bo są takie momenty w życiu, w których lepiej jest być najeb**ym. |
|
|
Asiaa |
Wysłany: Wto 15:02, 28 Sty 2014 Temat postu: |
|
Wspaniałe. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Masz talent
Co do odcinka GENIALNY . Na początku sama myślałam, że Katy nie żyje
i odetchnęłam z ulgą gdy okazało się ,że to nie prawda
Z zniecierpliwieniem czekam na kolejne odcinki |
|
|
megan |
Wysłany: Śro 18:03, 08 Sty 2014 Temat postu: |
|
Pomysł, na zrobienie z Bree siostry Megan był procesem długim i dokładnie przemyślanym, w przeciwieństwie do kilku scen z tego odcinka xD Ciekawe, jak Wam się spodoba taka wersja Megan
Body of proof sezon 5 odcinek 3 „Nie ma tego złego…”
„Martwię się o Lacey”… „Wyrośnie z tego”… „Doktor Murphy?”… „O co chodzi?”… “O moją córkę”
Huk wystrzału… krew… płacz… szok… ból… strach…
- Kate!? Kate! – rozległy się krzyki. Ktoś krzyczał tak głośno, że bolały mnie uszy. Miałam ochotę krzyknąć „zamknij się!”, ale w momencie, w którym miałam to powiedzieć, zdałam sobie sprawę, że osobą, która krzyczała, byłam ja. Byłam jak w transie. – Gdzie do jasnej cholery jest Kate Murphy?! – krzyknęłam do jakiegoś lekarza, wymachując rękami i brudząc wszystko krwią. Siedziałam na noszach, czekając aż jakiś łaskawy ktoś, opatrzy moją rękę i puści mnie wolno. Jeden z ratowników podbiegł do mnie i spróbował mnie przytrzymać. – Puść mnie! – krzyknęłam do młodego chłopaczka i wyrwałam się z jego uścisku. Zaczęłam biegać po zakładzie, szukając Kate, ale nigdzie jej nie było. Nagle poczułam szarpnięcie. Odwróciłam się i zobaczyłam tego samego chłopaczka. Próbował mnie obezwładnić, ale ja nie chciałam ustąpić. Musiałam znaleźć Kate.
- Proszę się uspokoić – powiedział mężczyzna.
- Nie mów mi, co mam… – krzyknęłam na niego wściekła, kiedy mój wzrok spoczął na grupce ratowników, którzy właśnie zasuwali czarny worek. - robić… - szepnęłam przerażona. – Kate, nie! – krzyknęłam. – Proszę… tylko nie…. Kate!
- Proszę się uspokoić – powiedział już łagodniejszym tonem. Chyba zdał sobie sprawę z tego, co się stało.
- Ale moja przyjaciółka… - jeszcze raz spróbowałam mu się wyrwać, ale mi się to nie udało. Dalej nie próbowałam. Po prostu osunęłam się na podłogę i zapłakałam.
****************
Chyba podali mi jakieś środki uspokajające, bo kiedy otworzyłam oczy, leżałam w szpitalnej sali. Niewiele pamiętałam. W głowie miałam jedynie przebłyski. Ja i Kate siedzące w jej gabinecie. Chwilę później Kate leżąca na podłodze i krwawiąca z klatki piersiowej. Potem biegałam po zakładzie medycyny sądowej.
Powoli wszystko zaczynało układać się w całość. I choć wcale tego nie chciałam, obrazy sprzed kilku godzin, a może kilku dni, zaczęły pojawiać się przed moimi oczami. Ostatni obraz. Czarny worek zasuwany przez ratowników medycznych.
- Kate – szepnęłam przerażona. – Gdzie jest Kate?
- Wszystko w porządku – powiedział Tommy, gładząc moje włosy. – Z Kate też.
- Ale przecież widziałam… - przełknęłam głośno ślinę. – Co się stało?
Rozglądałam się nerwowo po sali. Łóżko obok było puste. W pokoju byliśmy tylko ja i Tommy.
- Zostałaś postrzelona, nie pamiętasz?
- Nie… nie bardzo – wychrypiałam. – Gdzie Kate?
Tommy myślał przez chwilę, po czym powiedział:
- Zabrali ją na operację. Kula uszkodziła prawe płuco, ale lekarze mówią, że wszystko będzie dobrze – uśmiechnął się.
- Kłamiesz – syknęłam, wstając z łóżka. Zakręciło mi się w głowie i gdyby nie Tommy, upadłabym na podłogę. – Widziałam, jak wkładają ją do worka!
Wyrwałam się z jego objęć i wybiegłam na korytarz. Nie wiem, gdzie biegłam i po co biegłam. Chciałam uciec od tego miejsca. Od świadomości, że moja przyjaciółka leży gdzieś w lodówce i czeka, aż ktoś ją rozetnie, wyjmie narządy i znajdzie przyczynę śmierci. Nie potrafiłam się z tym pogodzić.
Biegłam, nie patrząc się przed siebie. To w końcu musiało się stać. Wybiegając z zakrętu, wpadłam na pielęgniarkę. Obie upadłyśmy z wielkim hukiem. Kiedy próbowałam wstać, dwóch ratowników podbiegło, żeby mnie obezwładnić. Początkowo próbowałam się im wyrwać, ale potem dałam za wygraną.
Poczułam ukłucie w rękę, a potem odpłynęłam.
*********
Kiedy się obudziłam, czułam się… dziwnie. Świat wirował, a światło raziło w oczy. Wstałam z łóżka i podeszłam do okna, żeby opuścić rolety. Kiedy w pokoju nie było już tak jasno, otworzyłam oczy. Kątem oka spojrzałam na łóżko obok mojego i zbladłam. Zobaczyłam ducha. Byłam tego pewna. Na sto procent czymś mnie naszprycowali, podali mi jakieś prochy, byłam o tym przekonana.
- O mój Boże, Kate! – krzyknęłam. Nie wiem czy bardziej byłam szczęśliwa czy przerażona. – Ty żyjesz!
Patrzyłam na blondynkę i nie mogłam się ruszyć. Bałam się zamknąć oczy, żeby nie okazało się, że to tylko sen. Ale to nie był sen, to nie było złudzenie. Kate żyła i leżała tutaj przede mną, patrząc się na mnie jak na wariatkę.
- Ty żyjesz!
- A dlaczego miałabym nie? – spytała zdziwiona moim zachowaniem.
- Bo widziałam jak cię wkładają do worka na zwłoki! – krzyknęłam i roześmiałam się. – Ty naprawdę żyjesz! – podbiegłam do jej łóżka i przytuliłam się do niej.
- Już zaczynam tego żałować – jęknęła blondynka. Ona nie miała tak dobrego humoru jak ja.
- Widzę, że masz się dobrze – zaśmiał się Tommy, wchodząc do sali.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś, że Kate żyje? – wciąż się śmiałam. Nie miałam pojęcia, co się dzieje.
- Próbowałem, ale nie chciałaś mnie słuchać.
- Ale skoro ona żyje, to kogo widziałam?
- Mężczyznę, który strzelał – uśmiechnął się lekko Tommy, a ja po raz kolejny wybuchnęłam śmiechem.
Powoli, wciąż się śmiejąc, dotarłam do łóżka. Nie wierzyłam w to, co się działo. To było… niezwykłe. Nagle świat wydał mi się piękny. Było w nim coś cudownego.
- Tommy… mam ochotę na wino – powiedziałam, leżąc na łóżku.
- Jesteś w szpitalu, nie wolno ci pić.
- Chcę wino!
- Mega…
- Wino! Już! – krzyczałam, nie dając za wygraną.
- Zobaczę, co da się zrobić – westchnął Tommy i wyszedł z sali.
- Wiesz, że nic z tego nie będzie? – spytała wyczerpana Kate.
- Warto próbować – uśmiechnęłam się i spróbowałam zamknąć oczy, ale za bardzo mnie nosiło. Dlatego ucieszyłam się, słysząc pukanie do drzwi.
- Puk, puk – szepnęła radosnym głosem Bree. – Mogę?
- Bree, skarbie – ucieszyłam się na jej widok. – Kate, poznaj moją kochaną siostrzyczkę. Robi najlepsze babeczki na świecie – powiedziałam z dumą, a Bree spojrzała na mnie zdziwiona moim zachowaniem.
- A propos babeczek – uśmiechnęła się pogodnie Bree. – Kiedy dowiedziałam się, co się stało, postanowiłam, że upiekę ich kilka i podrzucę je do szpitala.
- Ooooch – mruknęłam rozczulona. - Czyż ona nie jest kochana?
Bree spojrzała zdziwiona na Kate, próbując, bez użycia słów, spytać co mi się stało.
- Jest na prochach – powiedziała Kate. – Trochę wariowała, ale przejdzie jej. Chyba lepiej, żeby cię tu nie było, kiedy morfina przestanie działać, co powinno się niedługo stać.
- Na pewno tak się nie stanie – zapewniła ją Bree.
- Wierz mi, kiedy morfina przestanie działać, ona znowu będzie wredna. A nawet bardziej.
- Nie prawda – krzyknęłam. – Nigdy nie będę wredna dla mojej kochanej siostrzyczki – oznajmiłam i wstałam z łóżka, po czym podeszłam do Bree i przytuliłam ją. – Tak bardzo się cieszę, że tutaj jesteś – szepnęłam.
A kiedy wróciłam do łóżka, do sali wszedł mój lekarz. Towarzyszyła mu grupka stażystów. Ucieszyłam się na ich widok.
- Jest mój ukochany doktor – uśmiechnęłam się.
- To może ja zostawię was samych – powiedziała Bree. – Niedługo znowu wpadnę.
Odprowadziłam ją wzrokiem do drzwi, a potem zwróciłam się do lekarza:
- To moja siostra – oznajmiłam z dumą. – Wiedział pan, że mam siostrę bliźniaczkę? Bo ja nie – zaśmiałam się. – Dowiedziałam się o tym kilka tygodni temu, kiedy przeprowadzałam sekcję zwłok jej córki. Moja matka ukrywała przede mną ten fakt przez całe moje życie. Ciekawe o czym jeszcze mi nie powiedziała, prawda? Może spała z moim pierwszym mężem? Albo kogoś zabiła – zaśmiałam się.
Lekarz patrzył na mnie zszokowany tym, co mówiłam.
- Chyba dostała pani za dużo morfiny – stwierdził, zaglądając do mojej karty. – Wygląda na to, że nic pani nie jest. Kula nie uszkodziła tętnic ani żył. Myślę, że jutro będzie pani mogła wyjść.
- Och, to wspaniale – uśmiechnęłam się. Każde wypowiedziane słowo, bez względu na jego głupotę, sprawiało mi radość. – Tak bardzo was kocham misiaki – krzyknęłam uradowana, widząc tyle męskich twarzy. Niektórzy z nich faktycznie byli przystojni, ale jeden był wyjątkowo nieatrakcyjny. – Ej, ty! Tam z tyłu!
- Ja? – spytał nieśmiało, pryszczaty chłopaczek w okularach. Musiał być studentem, bo wyglądał na jakieś 20 lat. Uśmiechnął się.
- Tak ty – uśmiechnęłam się. – Ciebie nie kocham – powiedziałam równie radosnym tonem i uśmiech znikł z jego twarzy.
- Dobrze, pani doktor – odezwał się doktor Weston. – Chyba damy pani odpocząć, bo widzę, że jest pani zmęczona.
- Och, skerbeńku, nie opuszczaj mnie – uśmiechnęłam się.
Wychodząc, doktor minął w drzwiach Tommy’ego. Ucieszyłam się na jego widok.
- Jest mój rycerz – wyszczerzyłam się. – A gdzie twój rumak?!
- Proszę okiełznać swoją dziewczynę, detektywie. Wszystkim wokół wyznaje miłość.
Tommy spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem.
- Och, doktorku, to nie ładnie tak kłamać – krzyknęłam. – Tego pryszczatego nie kocham!
- Morfina niedługo powinna przestać działać – uśmiechnął się doktor i zniknął za drzwiami, a ja uśmiechnęłam się pogodnie do Tommy’ego.
*******************
Minął dokładnie tydzień odkąd zostałam postrzelona. Znajdowałam się w gabinecie lekarskim doktora Westona, mojego starego znajomego, który kilka lat temu oznajmił mi, że moja kariera dobiegła końca. Dzisiaj miał dla mnie inne wieści. Dużo bardziej zaskakujące.
- Melisa zmieni opatrunek – powiedział, wchodząc do gabinetu i wskazując na młodą pielęgniarkę. – Mam dla ciebie dwie wiadomości.
- I pewnie jedna jest dobra, a druga zła – uśmiechnęłam się.
- Nie, w zasadzie, obie są dobre. Rana postrzałowa nie wyrządziła wielu szkód, w przeciwieństwie do twojej przyjaciółki, która jeszcze sobie u nas poleży.
- A co z drugą wiadomością? – spytałam. Jakoś nie byłam poruszona pierwszym newsem, bo i tak o tym wiedziałam.
- Po wypadku musieliśmy zrobić tomografię, która coś wykazała.
Znieruchomiałam. Przypomniał mi się koszmar sprzed roku.
- Mam nawrót raka?
- Nie, nie – uspokoił mnie. – Chodzi o parestezje – uśmiechnął się. – Cofnęły się. Jesteś zdrowa. Czyż to nie wspaniała nowina?
Zaniemówiłam. Ręce nie będą mi już drętwiały? Już nigdy nie stracę kontroli nad narzędziami? Ale jak mogłam nie zauważyć, że drętwienia i skurcze ustały?
- Zaraz, chcesz powiedzieć, że…
- Znów możesz być chirurgiem – uśmiechnął się promiennie.
Siedziałam przed nim, a pielęgniarka zmieniała mój opatrunek. Patrzyłam się nieobecnym wzrokiem na ścianę z dyplomami i nagrodami. Przypomniałam sobie, jak wiele radości sprawiało mi ratowanie ludzi. I jak bardzo cierpiałam, kiedy nie mogłam już tego robić.
Na mojej twarzy zagościł uśmiech.
***************
- Byłam dzisiaj u Kate, a potem na zmianie opatrunku – powiedziałam, wyciągając banany z papierowej torby. - Spotkałam starego znajomego, Williama Westona i nie zgadniesz, co mi powiedział? – zaśmiałam się. Byłam tak bardzo szczęśliwa. – Że parestezje się cofnęły. Znów mogę być chirurgiem – szepnęłam podekscytowana.
- O czym ty mówisz? – spytał zdziwiony Tommy.
- Postrzał dał mi coś do zrozumienia. Chcę trochę zmienić otoczenie.
- To kup sobie paprotkę – zaśmiał się Tommy.
- Mówię poważnie. To moja życiowa szansa.
Tommy milczał przez chwilę, by potem wybuchnąć:
- Życiowa szansa? Czy ty się słyszysz?! A co ze mną? Czy moje zdanie się nie liczy? – krzyczał.
Zamurowało mnie.
- To jest moje życie i moje decyzje!
- To jest nasze życie, Megan! Odkąd postanowiliśmy być razem i mieszkać razem, to jest nasze życie! I ja też mam prawo do decydowania!
Milczałam.
- Za późno – powiedziałam w końcu. – Złożyłam już podanie o pracę w Northist.
Chwyciłam kurtkę i wyszłam z mieszkania. Musiałam się przewietrzyć.
**********
Przez ponad godzinę szwędałam się po ulicach, nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić. Doszłam nawet do domu Kate, ale zdałam sobie sprawę, że przecież jej nie ma. Wracając, przeszłam przez park Watermont. Idąc alejkami i patrząc na pożółkłe, jesienne liście, uzmysłowiłam sobie, jak bardzo głupia i samolubna byłam, nie konsultując się z Tommym. Postanowiłam to naprawić. Po drodze do domu, wstąpiłam do sklepu i kupiłam wino. Trzy butelki. Tak dla… no wiecie, jakby dwie nie wystarczyły.
Wchodząc po schodach miałam w głowie scenariusz naszej rozmowy. Wbiegnę do domu i powiem, jak bardzo jest mi przykro, on powie, że zbyt histerycznie zareagował, a potem do samego rana...
Wszystko miałam zaplanowane. Otworzyłam drzwi mieszkania i od progu zawołałam:
- Tommy, przepraszam. Przemyślałam to wszystko i zrozumiałam, że popełniłam błąd. – Tommy wyszedł z naszej sypialni, a ja rzuciłam się w jego ramiona. Kiedy wtuliłam się w jego ramię, kątem oka dostrzegłam coś dziwnego. – Tommy, co to jest? – wskazałam na walizkę stojącą obok drzwi.
- Widzisz, ja też sobie wszystko przemyślałem – zrobił chwilę przerwy by powiedzieć najbardziej raniące słowa, jakie kiedykolwiek usłyszałam. - Gdy ktoś nie docenia twojej obecności, pozwól mu poczuć jak to jest bez ciebie.
- Tommy, o czym ty mówisz? – zdziwiłam się. Takie zachowanie nie było w jego stylu.
- Podjęłaś tak ważną decyzję i nawet nie spytałaś mnie o zdanie. Wiem jaka byłaś, kiedy byłaś chirurgiem i nie chcę żebyś znowu się taka stała. Jeśli naprawdę chcesz wrócić do chirurgii…
- To co? – krzyknęłam wściekła.
- To koniec – powiedział Tommy i ruszył w stronę wyjścia z sypialni. Nie wiedziałam, co robić. Nie chciałam płakać, ani błagać. Ale nie mogłam też pozwolić mu odejść.
- Tommy, zaczekaj – pobiegłam za nim i chwyciłam go za rękę. – Nie odchodź. Chcę, żeby twój świat zaczynał i kończył się na mnie, bez względu na to, gdzie pracuję.
- Myślenie samolubnego dziecka – powiedział i strącił moją rękę. - Nie mówię, że to koniec, ale muszę odpocząć od tego związku – powiedział Tommy i wyszedł z mojego mieszkania. Miałam ochotę się rozpłakać. Nie rozumiałam, dlaczego to działo się akurat teraz, kiedy wszystko zaczynało się układać. Kiedy byłam naprawdę szczęśliwa.
Wzięłam wino, wróciłam do sypialni i skuliłam się na łóżku. Nie ma nic piękniejszego niż moment, kiedy w życiu pie***li ci się dosłownie wszystko… |
|
|
Q.m.c. |
Wysłany: Sob 13:49, 04 Sty 2014 Temat postu: |
|
Cytat: | Wydawała się być taka przesłodzona, miła dla wszystkich, zakrywająca ciekawość za uśmiechem. Była zbyt… idealna, a ja nie lubiłam ideałów. – Tylko proszę o zwrot koszyka – uśmiechnęła się, stojąc w drzwiach i już jej nie było. Ale kiedy to mówiła, moja ręka zacisnęła się na rączce koszyka i musiałam się powstrzymać przed rzuceniem nim w Bree. |
Zdecydowanie bardziej wolałam, żeby Marcia zagrała jakąś inną postać niż Bree ...po prostu nie pasowała mi tutaj perfekcyjna pani Van de Kamp, ALE dzięki tej scenie zmieniłam zdanie Mina Megan musiała być bezcenna Widocznie zestawienie dwóch tak odmiennych postaci wcale nie było takim złym pomysłem |
|
|
Granmor |
Wysłany: Pią 0:21, 03 Sty 2014 Temat postu: |
|
megan napisał: |
- Że uratowała pani życie mojej córce – powiedziała rudowłosa postać uśmiechając się do mnie, jak gdyby ostatnie pięć minut się nie wydarzyło. |
bo okazywanie emocji jest zbyt mainstreamowe
megan napisał: | – W podziękowaniu, przyniosłam muffiny własnego wypieku – wręczyła mi koszyk, wciąż nienagannie się uśmiechając. Nagle poczułam chęć starcia jej z twarzy tego perfekcyjnego uśmiechu, jednak powstrzymałam się i z równie promiennym uśmiechem, powiedziałam |
same story here XD brakuje mi momentu kiedy widzimy Bree jak za rogiem albo w łazience płacze odreagowując to wszystko... no ale opowiadanie jest z perspektywy Megan więc.... chociaż mogła ona za nią pobiec właśnie do takiego miejsca i zastać już rozpłakaną.
megan napisał: |
- Gitarzyści, piosenkarze… - westchnęłam, po czym spojrzałam w górę. – Daj choć jednego, który chce być lekarzem…
|
ale każdy woli gitarzystów i piosenkarzy.... ;c ale TO było dobre. xD
Czekam na więcej. <3 |
|
|
megan |
Wysłany: Śro 20:05, 01 Sty 2014 Temat postu: |
|
Nie ma to jak spędzić Nowy Rok, pisząc opowiadanie ale skoro jaki Nowy Rok, taki cały rok, to mam nadzieję, że przez następne 365 dni pisanie będzie mi przychodziło z taką łatwością jak dzisiaj
Body of proof sezon 5 odcinek 2 „Zło nie jedno ma oblicze”
- Więc co? – spytał Tommy. – Ona naprawdę jest twoją siostrą?
Westchnęłam głośno. To było dla mnie trudne
- Testy potwierdziły zgodność w naszym DNA. Więc… tak. Teoretycznie Bree jest moją siostrą.
- Teoretycznie…?
- Jesteśmy zgodne pod względem DNA, ale jesteśmy również dwoma zupełnie obcymi osobami. Oprócz biologii nic nas nie łączy – oświadczyłam.
- Czy ona wie?
- Nie. I mam nadzieję, że się nie dowie – powiedziałam stanowczo.
- Ale chyba zauważyła, że jesteście do siebie podobne? – dopytywał Tommy, siedząc przy stole i jedząc kolację.
- Ona dopiero co straciła córkę, Tommy. Myślisz że zastanawiała się nad tym, dlaczego jakaś lekarka ma takie same oczy? – spytałam retorycznie. - Poza tym, jesteśmy bliźniaczkami dwujajowymi. Nie jesteśmy identyczne jak bliźnięta jednojajowe, więc to że mnie nie rozpoznała, jest jak najbardziej uzasadnione.
- A co z twoją matką? Nigdy ci nie powiedziała, że masz siostrę i co się z nią stało?
Wiedziałam, że pyta z troski, ale i tak zaczynał mnie powoli denerwować.
- Moja matka?! Człowieku, na jakim ty świecie żyjesz? – spytałam, sprzątając ze stołu. - Ona przez 35 lat ukrywała list samobójczy mojego ojca, a miałaby mi powiedzieć o tym, że mam siostrę?
- Ale rozmawiałaś z nią wczoraj, co ci powiedziała?
- Powiedziała, że… - zamilkłam. Po raz kolejny poddałam w wątpliwość jej słowa. Czy miałam powód by jej wierzyć? Tak wiele razy mnie okłamywała, więc skąd pewność, że tym razem było inaczej? Zaufałam instynktowi. – Podobno po porodzie lekarze powiedzieli jej, że jedna z córek zmarła. W archiwum znalazłam dokument, według którego rzekoma matka Bree, tego samego dnia urodziła córkę, która zmarła. Jeśli moja matka nie kłamała, podejrzewam, że lekarze, albo ktoś inny, podmienili dzieci i dali matce, której dziecko zmarło, Bree. Ale jeśli naprawdę tak było, to jest to znacznie grubsza afera.
- Minęła doba, a ty już masz teorię – zamyślił się Tommy. – Myślę, że powinnaś trochę zwolnić. Może to wszystko nie jest tak bardzo skomplikowane.
- Tommy, jeżeli w szpitalu podmieniono dzieci, nie ma czasu na zwolnienie tempa. Musimy jak najszybciej rozwiązać tę zagadkę.
- Dlaczego? – nie rozumiał Tommy. - Skoro nie zamierzasz nic mówić Bree, to po co chcesz odkryć prawdę?
- Ba ja nigdy nie zostawiam pytania bez odpowiedzi – uśmiechnęłam się, przypominając sobie słowa Kate. – Ale masz rację, na dzisiaj koniec. Jeśli pomożesz mi pozmywać, to za dziesięć minut możemy być w łóżku – odparłam zachęcająco.
**********
Następnego dnia w biurze byłam zmęczona. To co robiliśmy w nocy z Tommym przypomniało mi, że nie mam już dwudziestu lat i nie na wszystko mogę sobie pozwolić.
- Doktor Hunt – powiedziała rudowłosa postać, stanąwszy w drzwiach mojego gabinetu. W ręce trzymała wiklinowy koszyk. – Doktor Gross wszystko mi powiedział. To naprawdę niezwykłe – uśmiechnęła się.
Spojrzałam na nią zdziwiona, po czym gwałtownie wstałam zza biurka i wymijając ją w drzwiach, ruszyłam w stronę Ethana, siedzącego przy jednym z mikroskopów. Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę to zrobił.
- Ethan! – krzyknęłam tak głośno, że prawie wszyscy skierowali na mnie swój wzrok. – Dlaczego, do jasnej cholery, powiedziałeś Bree, że jest moją siostrą?!
Chłopak spojrzał na mnie przerażony.
- Ja… Ja nie… - zaczął się jąkać, jak zawsze wtedy, gdy jest w szoku. – Ja nic jej nie powiedziałem…
- Nie? – spytałam, niedowierzając. Czy to oznaczało, że przed chwilą… - O ku**a…
Chciałam umrzeć. Tu i teraz. Nic innego nie wchodziło w grę. Odwróciłam się do Bree, która musiałaby być głucha, by nie słyszeć moich wrzasków, i uśmiechnęłam się promiennie.
- Pani Van de Kamp, co takiego powiedział doktor Gross, że postanowiła pani odwiedzić mnie w biurze? – spytałam, prowadząc ją do mojego gabinetu. Dość upokorzeń jak na jeden dzień.
- Że uratowała pani życie mojej córce – powiedziała rudowłosa postać uśmiechając się do mnie, jak gdyby ostatnie pięć minut się nie wydarzyło. – W podziękowaniu, przyniosłam muffiny własnego wypieku – wręczyła mi koszyk, wciąż nienagannie się uśmiechając. Nagle poczułam chęć starcia jej z twarzy tego perfekcyjnego uśmiechu, jednak powstrzymałam się i z równie promiennym uśmiechem, powiedziałam:
- Dziękuję bardzo, ale jak pani widzi, jestem trochę zajęta i nie mam czasu na gości.
- Rozumiem – odpowiedziała aksamitnym głosem rudowłosa. Wydawała się być taka przesłodzona, miła dla wszystkich, zakrywająca ciekawość za uśmiechem. Była zbyt… idealna, a ja nie lubiłam ideałów. – Tylko proszę o zwrot koszyka – uśmiechnęła się, stojąc w drzwiach i już jej nie było. Ale kiedy to mówiła, moja ręka zacisnęła się na rączce koszyka i musiałam się powstrzymać przed rzuceniem nim w Bree.
Kiedy zostałam sama, ponownie usiadłam przy biurku i napiłam się kawy, która miała powstrzymać mnie przed zaśnięciem. A ponieważ to nie pomagało, postanowiłam wrócić do domu.
Pomyślałam, że jeżeli się czymś zajmę, przestanę myśleć o Bree i o tym wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku dni. Pierwsze co zrobiłam po wejściu do domu, to nalałam sobie wina. Dopiero po chwili, kiedy przestałam czuć jego smak w ustach, zabrałam się za robienie obiadu. Nigdy nie byłam specjalnie uzdolniona, jeśli chodzi o gotowanie, ale chyba nie ma osoby, która mogłaby zepsuć makaron z serem.
Kiedy makaron był ugotowany, usiadłam przy stole i ponownie nalałam sobie wina. Miałam tak wiele do przemyślenia. Zanim się obejrzałam, do mieszkania weszła Lacey. Usłyszałam śmiech. Jeden należał do Lacey, ale drugi był mi obcy. To był chłopięcy śmiech.
- Och, mamo, jesteś – powiedziała nieco zdziwiona Lacey. – To jest Alex, mój… kolega – uśmiechnęła się.
- Miło mi poznać – uśmiechnął się chłopiec. Zmierzyłam go wzrokiem, po czym spojrzałam na Lacey:
- Możemy chwilę porozmawiać? – spytałam.
- Taaa… - mruknęła Lacey i zaprowadziła swojego kolegę do pokoju, po czym wróciła do mnie. – O co chodzi?
- Kolega? – spytałam podejrzliwie. – Tylko kolega?
- O co ci chodzi?
- To kolega czy chłopak?
Lacey przewróciła oczami.
- Chłopak – westchnęła.
- Co się stało ze Scottem?
- Nie wyszło – Lacey wydawała się być niewzruszona. – Scott tylko pisał piosenki, a Alex nie tylko pisze, ale też gra na gitarze – oświadczyła podekscytowana. – Czyż to nie wspaniale?
- Bardzo – usiłowałam podzielić jej fascynację. – Idź już, Alex czeka – uśmiechnęłam się i spojrzałam na butelkę z winem, stojącą obok mnie, po czym napełniłam nim mój kieliszek. Kiedy poczułam smak wina w ustach, rozluźniłam się.
- Gitarzyści, piosenkarze… - westchnęłam, po czym spojrzałam w górę. – Daj choć jednego, który chce być lekarzem…
**********
Wiecie, są w życiu chwile, gdy myśli się, że jest tak źle, że już gorzej być nie może. Wtedy właśnie okazuje się, że jednak może.
Kiedy wróciłam do biura, poszłam do Kate. Nie miałam nic do zrobienia, więc mogłam sobie pozwolić na chwilę przerwy.
- Martwię się o Lacey – powiedziałam, przeglądając najnowszego Vogue’a.
- Jest nastolatką, wyrośnie z tego – powiedziała z uśmiechem Kate. – Nawet nie wiesz, co ja robiłam w jej wieku.
- Boję się tylko, żeby nie zrobiła czegoś głupiego.
- Lacey to mądra dziewczynka – powiedziała Kate i w tym samym momencie, rozległo się pukanie do drzwi jej gabinetu. Odwróciłam się i zobaczyłam około czterdziestoletniego mężczyznę.
- Powiedziano mi, że mam tutaj szukać doktor Murphy.
- To ja – powiedziała Kate, wstając zza biurka. – O co chodzi?
- O moją córkę – oznajmił mężczyzna.
To, co stało się później… patrząc na to z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że temu po prostu nie można było zapobiec. Wszystko zdawało się toczyć w zwolnionym tempie. Pamiętam broń i huk wystrzału. Potem bluzka Kate zaczęła robić się czerwona. Chciałam do niej podbiec, ale powstrzymała mnie kula przeszywająca moją lewą rękę. W tym momencie, chyba straciłam przytomność, bo kiedy otworzyłam oczy gabinet był pusty. Z krwawiącym ramieniem doczołgałam się do Kate. Kula trafiła ją w klatkę piersiową. Ranne było prawe płuco.
Blondynka spojrzała na mnie z przerażeniem w oczach.
- Odchodzę – wychrypiała.
Spojrzałam na nią przerażona. Nie wiedziałam czy mówi o pracy czy o śmierci.
- Przeżyj, prześpij się z tym, porozmawiamy jutro – powiedziałam, próbując zatamować krwawienie, ale przestrzelone ramię nie pomagało. Na szczęście chwilę później w gabinecie Kate zebrała się spora grupka gapiów. Jednak jedyną osobą, która do nas podbiegła, był Curtis.
- Wezwałem pogotowie – oznajmił.
- To dobrze – powiedziałam. – To dobrze.
- Mogę zrobić coś jeszcze?
- Przynieś chusty, trzeba zatamować krwawienie.
Chwilę później już go nie było. Wzięłam Kate w ramiona i dłońmi otoczyłam ranę postrzałową.
- Kate, zabiję cię, jeśli umrzesz – szepnęłam.
Kate zsunęła się nieco z moich ramion, tracąc przytomność. |
|
|
Granmor |
Wysłany: Wto 23:43, 24 Gru 2013 Temat postu: |
|
No, no, no... Przemyślany akt. Gratuluję pomysłu. Myślałem, że Marcia wyskoczy jako jakaś agentka FBI a tu...... ojacie. |
|
|
megan |
Wysłany: Wto 15:02, 24 Gru 2013 Temat postu: |
|
W ramach świątecznego prezentu, premiera sezonu szóstego
Zaczynam się obawiać, czy wprowadzenie pewnej osoby, którą zaraz poznacie, było dobrym pomysłem, bo sama zaczynam mieć wątpliwości, ale tak bardzo pokochałam ten wątek, że nie potrafiłam z niego zrezygnować Anyway.... mam nadzieję, że Mikołajek i wszyscy inni mi wybaczą
Body of proof sezon 6 odcinek 1 „Odkryte sekrety”
Znacie to uczucie, kiedy jesteście pewni, że odkryliście wszystkie mroczne sekrety, jakie ukrywa przed wami matka i już nic nie jest w stanie was zaskoczyć? Kiedy budzicie się rano obok tej wyjątkowej osoby i jesteście szczęśliwi, że możecie być razem? Kiedy każdy dzień wydaje się być coraz piękniejszy i żadne wydarzenie nie jest w stanie zepsuć waszego szczęścia?
Jeszcze kilka dni temu, na wszystkie pytania opowiedziałabym „Tak”, ale nie dzisiaj. Zastanawiacie się zapewne, co spowodowało zmianę odpowiedzi? Pozwólcie, że wyjaśnię: przyczyną, była moja matka. No dobra, nie tylko ona. Sprawił to fakt, że…
*********
Kilka dni wcześniej
Nie było dla mnie nic gorszego, niż pożegnania bliskich z ofiarami. Patrzenie na rozpacz rodzin i to jak próbują pogodzić się z utratą kogoś bliskiego mnie przytłaczało. Nie lubiłam okazywać uczuć. Ktoś, kto mnie nie znał, mógł pomyśleć, że w ogóle ich nie mam. Jednak tak nie było. Maskowanie uczuć było moim sposobem na zapomnienie tego, co doświadczyłam w swoim życiu, a było tego naprawdę wiele.
Ale nie o tym chcę wam teraz opowiadać, a poza tym, wy przecież doskonale znacie moją historię i wiecie, jak wyglądało kiedyś moje życie. Skupmy się więc na tym, co działo się tamtego dnia. A działo się to w korytarzu Zakładu Medycyny Sądowej…
Raźnym krokiem zmierzałam w stronę rodziny siedzącej na jednej z kanap znajdujących się na końcu korytarza. Był to ślepy zaułek. Po obu stronach korytarza znajdowały się dwa małe magazyny. A że rzadko zdarzało się, że ktoś do nich zaglądał, rodzina pogrążona w żałobie miała odrobinę prywatności. Ja nazywałam to miejsce „zaułkiem żałości” i nienawidziłam do niego zaglądać.
Tak więc zmierzałam w stronę trójki ludzi, wmawiając sobie, że to tylko kolejna, zwykła rodzina, z którą nic mnie nie łączy, ale jakiś głosik w mojej głowie powtarzał mi, że wcale tak nie jest. Była to bowiem rodzina dziewczyny, którą uratowałam i która potem zmarła.
Powtarzałam sobie, że nie mam z nimi nic wspólnego, ale prawda była taka, że byłam z nimi związana bardziej, niż bym tego chciała.
W końcu dotarłam do końca pomieszczenia i powoli uniosłam głowę, którą do tej pory miałam zwróconą do podłogi. Miałam już otwierać usta, żeby się przedstawić, kiedy mój wzrok spoczął na twarzy kobiety, która prawdopodobnie była matką dziewczyny.
Patrzyłam w jej zielone oczy jak zahipnotyzowana. Może i nie były tak intensywnie zielone jak moje, ale to nie zmieniało faktu, że miałam wrażenie jakbym patrzyła w moje własne. No i te rysy twarzy. Tak bardzo znajome, a jednocześnie tak bardzo obce. No i włosy. Lekko pofalowane, intensywnie rude, dużo jaśniejsze od moich, ale wciąż niezwykle podobne. Wpatrywałam się w nią, dopóki nie usłyszałam jej aksamitnego głosu:
- Nazywam się Bree Van De Kamp – powiedziała kobieta, a ja nadal wpatrywałam się w nią nieobecnym wzrokiem. Pewnie musiałam wyglądać na obłąkaną.
- Me… Megan Hunt – wykrztusiłam w końcu, wracając do rzeczywistości.
- Ouu… - szepnęła kobieta, kojarząc fakty. – W szpitalu powiedziano nam, co pani zrobiła. Nawet nie wiem, jak mam pani dziękować.
- Biorąc pod uwagę, gdzie obecnie znajduje się pani córka, podziękowania nie będą konieczne – oznajmiłam, starając się przy tym utrzymać z nią kontakt wzrokowy, co wcale nie było łatwe.
- No tak – zdawało się, że kobieta w ogóle nie zdaje sobie sprawy, że jej córka nie żyje. Była chłodna i opanowana, a jej głos wydawał się być obojętny, a nie, jak w przypadku innych rodziców z którymi miałam kontakt, przepełniony bólem. Jedynie lekko widoczna rozpacz w jej oczach zdradzała, jak wielka tragedia dotknęła jej rodzinę. – Czy mogę ją zobaczyć?
Szłam korytarzem nie oglądając się za siebie. Nie chciałam spojrzeć kobiecie w oczy, choć wiedziałam, że będzie to nieuniknione. Cóż za ironia. Pracowałam ze zwłokami, a bałam się cierpienia i bólu.
W końcu dotarłyśmy do kostnicy. Powoli odsłoniłam twarz kobiety, która do tej pory była przykryta prześcieradłem.
Dopiero teraz, patrząc na martwe ciało swojej córki, rudowłosa zdradziła oznaki bólu, jaki ją przepełniał. W kąciku jej lewego oka pojawiła się lśniąca kropla, którą natychmiast dyskretnie starła. Patrząc na nią, sama miałam ochotę się rozpłakać. Nie dlatego, że widziałam jej ból. Nie dlatego, że była do mnie podobna. Nie dlatego, że straciła córkę. Ale dlatego, że byłam niemalże pewna, kim jest ta kobieta i co ją ze mną łączy.
- Przepraszam – powiedziałam i opuściłam kostnicę, zostawiając ją sam na sam ze swoją córką. Jeszcze zanim weszłam do biura, wykręciłam numer Tommy’ego. – Musisz kogoś dla mnie sprawdzić – powiedziałam, słysząc jego oddech po drugiej stronie słuchawki.
- Jak miło, że dzwonisz tak po prostu, żeby powiedzieć, że mnie kochasz – odparł uszczypliwie Tommy, a ja zignorowałam jego uwagę.
- Nazywa się Bree Van De Kamp.
- To jakaś nowa podejrzana w sprawie? – spytał, a w tle słyszałam stukanie w klawisze klawiatury.
- Powiedzmy – odparłam. Dopóki nie zdobędę o niej jakichś informacji, nie zamierzałam mówić kim jest.
- Mam – usłyszałam triumfalne westchnienie. – Niezłe z niej ziółko – stwierdził po chwili.
- Przejdź do konkretów – pospieszyłam go.
- Alkoholiczka, ale wyszła z nałogu. Dwaj jej mężowie nie żyją, jeden narzeczony i dwóch chłopaków również, aktualnie zaręczona z prawnikiem – Tripem Westonem. Ma dwoje dzieci z pierwszego małżeństwa. Wydała książkę kucharską i prowadziła własną firmę cateringową. Podejrzana o zamordowanie swojego pierwszego męża, a pół roku temu została oskarżona o zamordowanie niejakiego Ramona Sancheza, ostatecznie jednak do morderstwa przyznała się… to dziwne… - przerwał, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Co takiego? – zaciekawiłam się. Czyżby ruda kogoś zabiła?
- Do morderstwa przyznała się jakaś staruszka. Zamierzasz badać tą sprawę? Bo coś mi tu śmierdzi.
- Co wiesz o jej korzeniach? Skąd pochodzi, gdzie się urodziła, kim byli jej rodzice? – dopytywałam. Nie w głowie były mi teraz morderstwa.
- Urodziła się w Filadelfii, 10 listopada 1965 roku. O – zaśmiał się, a ja zamarłam. – tak samo jak ty. Jej rodzice to Henry i Lilian [imię wymyślone przeze mnie] Mason. Wychowywała się w Riverton w stanie Eagle State, a potem, wraz z pierwszym mężem, przeprowadziła się do pobliskiego Fairview, gdzie mieszka od 23 lat.
Milczałam, przytłoczona znaczeniem faktów, które przed chwilą usłyszałam. Wcześniejsze wątpliwości zniknęły. Na ich miejscu pojawiła się pewność.
- Czy jesteś w stanie sprawdzić, w którym szpitalu się urodziła?
- Po co? Myślałem, że jest związana ze sprawą.
- Po prostu to sprawdź – krzyknęłam zdenerwowana i zaraz pożałowałam tego wybuchu.
- Okej, okej, nie denerwuj się – próbował mnie uspokoić. Ponownie usłyszałam stukanie w klawiaturę. – Urodziła się w szpitalu uniwersyteckim im. Thomasa Jeffersona.
Opadłam na kanapę, obok której stałam do tej pory.
- Tommy, dzięki za informacje, zobaczymy się w domu – to nie było pytanie.
- Powiedz mi tylko, po co ci te informacje?
- Porozmawiamy wieczorem – powiedziałam i rozłączyłam się. Po raz pierwszy odkąd rozpoczęłam pracę jako patolog sądowy, położyłam się na kanapie znajdującej w moim biurze. Zaczęłam rozmyślać o tym, jakie jest prawdopodobieństwo, że moje domysły nie są tylko domysłami. Zasłoniłam oczy dłonią, a moje powieki opadły.
Śniłam o dwóch małych dziewczynkach, bawiących się w ogrodzie moich rodziców. Dziewczynki bawiły się w chowanego, kiedy nagle jedna z nich, ta, która z zamkniętymi oczami liczyła do dziesięciu, usłyszała krzyk tej drugiej. Kiedy się obejrzała, zobaczyła czarnego vana odjeżdżającego sprzed domu.
Obudziłam się zlana potem. Zerwałam się z sofy, chwyciłam torebkę i płaszcz, i wybiegłam z biura. Doskonale wiedziałam, jak sprawdzić, czy moje podejrzenia są słuszne. W ciągu pół godziny znalazłam się w szpitalu im. Thomasa Jeffersona. Udałam się do recepcji. Za wielkim mahoniowym biurkiem, siedziała starsza kobieta, z siwymi, krótko obciętymi, włosami, a okulary na jej nosie, miały ogromne szkła.
- Nazywam się Megan Hunt – powiedziałam i pokazałam jej odznakę przypiętą do torebki. – Jestem z biura medycyny sądowej.
- W czym mogę pomóc? – spytała flegmatycznie kobieta.
- Chcę zobaczyć dokumentację wszystkich porodów z 10 listopada 1965 roku – oznajmiłam.
- Przykro mi, ale nie mogę udostępnić pani tych dokumentów.
- Mam zdobyć nakaz czy może chce pani pójść do więzienia pod zarzutem utrudniania śledztwa? – syknęłam wściekła. Nienawidziłam, gdy ktoś nie wykonywał moich poleceń.
Kobieta myślała przez chwilę, po czym wstała z obrotowego krzesła i wymijając mnie, ruszyła korytarzem.
- Proszę za mną – powiedziała, podchodząc do windy. – Archiwa są w podziemiach.
Nie dając po sobie nic poznać, podeszłam do niej, z lekkim uśmiechem triumfu na twarzy.
Archiwum było ogromne. No wiecie, nie chodziło o to, że miało wiele korytarzy, ale o to, że zostało rozłożone na trzy piętra, z czego na każdym z nich znajdowały się dokumentacje z różnych oddziałów. Położnictwo znajdowało się na piętrze -3, czyli najniższym.
- Interesuje panią jakiś konkretny przypadek? – spytała kobieta beznamiętnym głosem. Miałam wrażenie, że nie ma w niej życia, a ona sama stoi tylko dlatego, że podtrzymują ją sznurki, przyczepione do sufitu.
- Najpierw chcę zobaczyć dokumentację pacjentki o nazwisku Hunt. Joan Hunt – powiedziałam po chwili namysłu.
Drzwi windy rozsunęły się i kobieta ją opuściła. Ruszyłam za nią, starając się opanować chęć wyprzedzenia jej. Kobieta była ode mnie dużo niższa i chodziła bardzo wolno. Gdybym tylko wiedziała, gdzie znajdę to, co mnie interesuje, już dawno zostawiłabym ją w tyle. A tak, musiałam czekać, aż mnie zaprowadzi.
- To tutaj – oznajmiła wskazując na ogromną półkę, na której znajdowało się około trzysta kartonowych pudełek. Kobieta podeszła do niej i zaczęła szukać odpowiedniego nazwiska. Słyszałam jak czyta cicho nazwiska z kartonów. Po dobrych dwóch minutach, z lekką satysfakcją podała mi karton. Był wyjątkowo lekki. Tak, jak tamten z dokumentacją pacjentów mojego ojca, który potem okazał się pusty. Z rezygnacją otworzyłam pudełko i ożywiłam się. Wcale nie był pusty. Po prostu cała dokumentacja składała się z zaledwie pięciu kartek. Jak najszybciej przejrzałam pierwszą stronę. Chciałam jak najszybciej potwierdzić moje podejrzenia. Po raz kolejny odkryć prawdę.
„URODZONE: Margaret i Maura Hunt”
Przeczytałam napis na ostatniej stronie i zamarłam. Nie było tam mowy o śmierci jednego z dzieci. Obie dziewczynki żyły. Ale skąd ta Maura? Przecież kobieta w poczekalni nazywała się Bree. Zaraz, jak mieli na nazwisko jej rodzice? Mortenson, Meynards, Mason? Tak, Mason. Uśmiechnęłam się.
- Chciałabym zobaczyć jeszcze dokumentację kobiety o nazwisku Mason. Niestety nie pamiętam jej imienia.
Kobieta niechętnie pokiwała głową i zaprowadziła mnie dwie półki dalej. Tym razem dużo szybciej odnalazła właściwy karton. Pośpiesznie go otworzyłam i zajrzałam na ostatnią stronę. Przeczytałam napis:
„URODZONA: Bree Mason. Dziecko zmarło podczas porodu”
A więc to była prawda. Bree nie była Bree, a moja siostra żyła. Miałam siostrę. Siostrę, która żyje. I która nie wie, że jest moją siostrą.
- O ku**a… - szepnęłam.
********************
Zdenerwowana wróciłam do zakładu, gdzie Curtis od razu zawołam mnie do sali autopsyjnej. Zwykle cieszyłam się na kolejne sprawy i robienie sekcji. Ale tym razem było inaczej. Stałam nad ciałem białego, około czterdziestoletniego mężczyzny i nie potrafiłam skupić swojej uwagi na tym, co mówił Curtis. Jedyne o czym myślałam, to pewna rudowłosa kobieta, która nie ma pojęcia, kim dla niej jestem. Jak w transie wzięłam do ręki skalpel. A kiedy już miałam robić nacięcie w kształcie litry Y, poczułam, że coś wibruje w kieszeni mojego fartucha. Wyjęłam z niej moją komórkę i sprawdziłam, kto dzwoni. To była moja matka. Wydzwaniała do mnie od samego rana. Nie miałam ochoty na rozmowę z nią. Wybrałam opcję „odrzuć” i schowałam telefon do kieszeni.
- Margaret… - usłyszałam za sobą głos matki.
- Nie! – krzyknęłam. – Nie waż się!
- …Ifigenio…
- Nie!
- … Hunt!
- Mamo! – krzyknęłam wściekła i rzuciłam skalpel na metalową tackę.
- Macadangdang – uśmiechnął się Curtis, a ja zmroziłam go wzrokiem.
*******
- Dlaczego nie odbierasz telefonów ode mnie? – spytała spretensjonowana matka, kiedy weszłyśmy do mojego gabinetu.
- Może to ja powinnam spytać, kiedy zamierzałaś mi powiedzieć, że mam siostrę?! – krzyknęłam wściekła i zauważyłam, że wszyscy obecni na korytarzu się na nas patrzą. Matka tymczasem stała sparaliżowana, patrząc na mnie nieobecnym wzrokiem. Była wyraźnie zaskoczona.
- Skąd…? Jak się dowiedziałaś? – wykrztusiła w końcu.
- Pamiętasz dziewczynę z wypadku samochodowego? Jej DNA było częściowo zgodne z moim , a kiedy zobaczyłam jej matkę… - przerwałam , próbując opanować targające mną emocje. – Miała te same oczy i nos, i to spojrzenie…
- Kochanie… - matka chwyciła mnie za rękę.
- Nie mów do mnie kochanie! – syknęłam i wyrwałam dłoń z uścisku. – Nie masz prawa… Nie po tym, co zrobiłaś!
- Ale, Megan…
- Jak podjęłaś decyzję o tym, które dziecko wychowasz? Kazałaś wybrać pielęgniarce, czy za pomocą wyliczanki?! – krzyknęłam i zrozumiałam, że przesadziłam. – Przepraszam.
Milczała. Zastanawiałam się czy układa sobie w głowie fakty, czy usiłuje wymyśleć jakąś historyjkę na zbycie mnie.
- Powiedziano nam, że umarła – przerwała ciszę po pięciu minutach.
- Co?!?
- Urodziłyście się poprzez cesarskie cięcie. Kiedy obudziłam się po zabiegu, pielęgniarka przyniosła nam ciebie i powiedziała, że drugie dziecko zmarło – w jej oczach zalśniły łzy.
- I co? Tak po prostu to zostawiliście? Nie próbowaliście dowiedzieć się prawdy? Dlaczego zmarła?
- Powiedziano nam, że miała guza, który uciskał tchawicę. Zmarła, zanim się urodziła.
- A co z ciałem? Nie widzieliście jej? Nie było pogrzebu? – dopytywałam.
-To były inne czasy, Megan! – krzyknęła nieco poirytowana. – Wtedy martwe noworodki traktowano jak… - słowa nie były w stanie przejść jej przez gardło.
- Odpady medyczne – dokończyłam.
Zapadła cisza. Ciężka, długa, wymowna cisza. |
|
|
Q.m.c. |
Wysłany: Sob 19:27, 14 Gru 2013 Temat postu: |
|
Ja bym zrezygnowała z ojcostwa Tommy'ego, ale czepiam się tylko dlatego, że oglądałam serial xDD
Anyway...Granmor ma rację - 6 sezon musi być. |
|
|