Mikołajek |
Wysłany: Wto 19:05, 25 Maj 2010 Temat postu: |
|
POST: 2 kwietnia 2010
Cytat: | "Zagubieni": efektowny i potężny finał
Daniel Dae Kim jest przekonany, że finał serialu "Zagubieni" nie rozczaruje fanów.
Aktor jest jedną z niewielu osób, która wie, jak skończy się serial i przyznaje, że scenarzyści stanęli na wysokości zadania. - Finał jest naprawdę efektowny i potężny - zdradził Kim. - Tak potężny, że po przeczytaniu scenariusza musiałem usiąść na parę minut i ochłonąć. To zakończenie bardzo znaczące i przepełnione emocjami, które naprawdę mnie satysfakcjonuje. "Zagubieni" to w gruncie rzeczy opowieść o ludziach. Owszem, jest w niej wiele elementów science fiction, ale najważniejsi są ludzie. W serialu "Zagubieni" Daniel Dae Kim wciela się w postać Jina Kwona. |
Źródło:
www.onet.pl/seriale/Lost - link
_________________
POST: 25 kwietnia 2010
Cytat: | W szóstym, ostatnim sezonie "Zagubionych" na wyspie prym wiedzie John Locke, a właściwie coś, bądź ktoś, kto się za niego podszywa, gdyż Locke, jak się wcześniej okazało, nie żyje. Na wyspie zostaje zamordowany Jacob, który zamieszkiwał tam od XVIII wieku i według mieszkańców wyspy rządził nią i chronił. Dowiadujemy się, iż Jacob szukał swego następcy, a potencjalnie może nim zostać już tylko kilka osób, które przeżyły. Równolegle poznajemy też losy niektórych bohaterów przedstawione tak, jakby feralny samolot, od którego wszystko się zaczęło, miał się nigdy nie rozbić. Wszystkie ich historie znów łączą się ze sobą. I tak Kate, która była aresztowana za usiłowanie morderstwa, a lot odbywała w eskorcie agenta służb specjalnych, po wylądowaniu samolotu ucieka z lotniska. Porywa taksówkę, w której znajduje się ciężarna Claire. Jack Sheppard, który samolotem przewoził ciało swojego ojca na pogrzeb, dowiaduje się, że zostało ono zagubione. Oczekując na wyjaśnienie, spotyka Johna Locke'a. Locke z kolei po powrocie do domu zostaje zwolniony z pracy. Ta przykra sytuacja sprawia, że spotyka na swej drodze właściciela firmy, w której pracował, a jest nim Hurley. Hurley załatwia mu posadę nauczyciela w szkole, w której Locke poznaje kolegę po fachu, Benjamina Linusa... Emisja serialu "Zagubieni" od 25 kwietnia w każdą niedzielę o 22 w AXN. Zobacz galerię zdjęć z szóstego sezonu serialu! |
Źródło:
www.onet.pl/seriale/Lost - link
_________________
POST: 25 maja 2010
UWAGA! ARTYKUŁ ZDRADZA, CO WYDARZYŁO SIĘ W OSTATNIM ODCINKU!
Cytat: | "Zagubieni": już nie zagubieni, ale nadal poszukujący
Kiedy okazało się, że historia rozgrywająca się na wyspie nie miała większego znaczenia dla całej narracji serialu, że quasi-religijne zakończenie jest od tej historii w gruncie rzeczy zupełnie oderwane – to było naprawdę przygnębiające.
W trakcie ostatnich dwóch i pół godziny serialu "Zagubieni" Desmond i Jack wchodzą do jaskini, aby ostatecznie zmierzyć się ze złem. Desmond mówi: "Nie ma znaczenia, czy on zniszczy wyspę, czy ty zniszczysz jego". Na co Jack, do końca poważny, odpowiada: "Wszystko ma znaczenie".
To jeden z tych dramatycznych momentów z gatunku "teza-antyteza", które od początku były specjalnością tego serialu. Problem polega na tym, że kilka godzin później, po mistycznym zakończeniu z motywem "odejścia w światło", okazuje się, że więcej racji było w słowach Desmonda.
Bitwa, którą miał stoczyć Jack z potworem, który przejął ciało Johna Locke'a, miała znaczenie w tym sensie, w jakim znaczenie ma prawidłowe podstawienie dwóch niewiadomych do równania – bo też konstrukcja serialu zawsze bardziej przypominała schemat czy diagram niż dzieło wyobraźni.
Kiedy jednak okazało się, że historia rozgrywająca się na wyspie, historia, którą śledziliśmy przez sześć sezonów, także nie miała większego znaczenia dla całej narracji serialu, że quasi-religijne zakończenie jest od tej historii w gruncie rzeczy zupełnie oderwane – to było naprawdę przygnębiające (niezależnie od faktu, że samo zakończenie wywoływało ciepłe i pozytywne uczucia).
Większość dyskusji na temat finału "Zagubionych" skupi się na analizie ostatnich dziesięciu minut serialu. Zanim jednak zdobędziemy się na własne interpretacje, przyjrzyjmy się poprzednim 140 minutom odcinka "The End".
Nie ma nic niezwykłego w tym, że popularne seriale "miękną" w miarę, jak mijają kolejne sezony i widzowie (a także sami twórcy) coraz silniej wiążą się emocjonalnie z bohaterami i rozwojem wydarzeń. To samo przydarzyło się serialowi "Zagubieni" w szóstym sezonie, a ostatni odcinek był tego zjawiska kulminacją. To, co zobaczyliśmy w niedzielę, było przede wszystkim chwilą nostalgicznej przyjemności dla wiernych fanów.
Cały odcinek zdominowały sentymentalne machinacje wokół pobocznych wątków serialu. Desmond nadal zachowywał się jak kwoka usiłująca zgromadzić swoje "pisklęta" wokół siebie i pomóc im odzyskać wspomnienia z wyspy – jednemu po drugim, jak kaznodzieja nawracający niedowiarków na spotkaniu modlitewnym.
Niektóre z tych scen były doskonale napisane i naprawdę poruszające. Sun i Jin, których wspomnienia wróciły do nich, kiedy zobaczyli USG z obrazem swojego dziecka, i nagle znowu potrafili mówić po angielsku – taka sztuczka musiała zadziałać na widza. Sawyer i Juliet zetknęli się palcami nad kawałkiem batonika – i nagle cofnęli ręce, jakby kopnął ich prąd. No i ta wspaniała retrospekcja, kiedy Jack przypominał sobie wszystkie chwile, w których ratował innych…
Tymczasem na wyspie, podobnie jak w całym szóstym sezonie, działo się wiele, ale niewiele w tym było napięcia i emocji.
Ekipa kręcąca serial nigdy nie potrafiła sprawić, aby jaskinia emanująca tajemniczym, złotym światłem wyglądała naprawdę ciekawie – zawsze przypominała raczej tanią instalację w parku rozrywki. Dlatego też scena, w której Desmond i Jack noszą kamienie wokół świętego "oczka wodnego", wywoływała - wbrew intencji twórców - raczej chichot niż podziw i trwogę.
Odcinek "The End" doskonale pokazywał to, z czego dawno już zdawaliśmy sobie sprawę: że z biegiem czasu akcja serialu stawała się coraz bardziej przeciętna, blada, bez polotu. Co więcej, ten upadek, choć powolny, zaczął się już w pierwszym sezonie. Nawet takie sceny jak walka Jacka i Locke'a na klifach albo głazy przewracające się na rozpadającej się wyspie nie wywoływały już w widzach napięcia. Jedynym wyjątkiem była chwila, w której Kate mówi do Sawyera: "Zobaczymy się na łodzi", po czym skacze z klifu do oceanu, ale taką scenę naprawdę trudno byłoby zepsuć.
Wróćmy teraz do zakończenia ostatniego odcinka, w którym zupełnie niespodziewanie okazało się, że Jack Shephard – w świecie równoległym rozwiedziony ojciec i doskonały lekarz – w rzeczywistości nie żyje. Podobnie zresztą jak pozostali Zagubieni, którzy zgromadzili się w kościele. Scenariusz został skonstruowany w taki sposób, że niemożliwe było, aby wszystkie te postaci były martwe już od początku, a także aby wydarzenia na wyspie (i poza nią, w przypadku szóstki rozbitków, którzy ją opuścili) nie wydarzyły się naprawdę.
Jak wytłumaczył nam ojciec Jacka (także martwy), życie na wyspie toczyło się dalej po śmierci Jacka, zabitego przez potwora zamieszkującego ciało Locke’a. Ocaleni z samolotu Ajira Airways, między innymi Kate, Claire i Sawyer, prawdopodobnie bezpiecznie się z niej wydostali (Kate już po raz drugi), natomiast Hurley i Ben pozostali na wyspie jako jej nowi opiekunowie.
Później, w dalekiej przyszłości, wszyscy zmarli i ponownie się spotkali, ponieważ – jak powiedział Jackowi Christian Shephard – "to jest miejsce, w którym wszyscy się spotykają i mogą odnaleźć. Czas, który spędziłeś z tymi ludźmi, był najważniejszym okresem twojego życia".
A więc to była odpowiedź: wyspa była rodzajem domu czy raczej stacji przesiadkowej, z której można wyruszyć w dalszą podróż. Rzeczywistość alternatywna służyła temu, aby pasażerowie lotu Oceanic 815 (a także kilka innych osób, takich jak Desmond czy Penny) mogli ponownie się spotkać i razem ruszyć w nową rzeczywistość symbolizowaną przez białe światło (producenci zabezpieczyli się umieszczając w kościele symbole różnych religii).
Niestety, w tym scenariuszu najmniej ważne okazało się to wszystko, co rozbitkowie robili na wyspie. Naciskanie przycisków, budowanie tratew, wysadzanie włazów, życie, umieranie – cała akcja, cała fabuła, która uczyniła serial tak atrakcyjnym w jego pierwszych sezonach – wszystko to nie miało, jak się okazuje, żadnego wpływu na zakończenie historii, jeśli nie liczyć stwierdzenia, że "był to najważniejszy okres w życiu".
Wyjątkiem może się wydawać scena, w której Jack pokonuje "czarny dym", choć nawet w tym przypadku nie mamy pewności, czy to ostateczne starcie było konieczne. Jeśli życie na wyspie było rodzajem próby, to wszyscy, którzy naprawdę się liczyli (i którzy nie dostali propozycji zagrania w innych serialach lub filmach…), trafili w końcu na miejsce spotkania. Wszyscy z wyjątkiem Bena, który nie wszedł do kościoła, ale pozostał na parkingu przed budynkiem. Zakończenie wydawało się nieco naciągane i wielu widzów rozczarowało, co skądinąd było zapewne nie do uniknięcia. Po kilku latach nieprawdopodobnych komplikacji, zawiłości, zwrotów akcji i przemian bohaterów nie dałoby się stworzyć zakończenia, które przyniosłoby wyjaśnienie wszystkich wątków i zagadek w całkowicie satysfakcjonujący i spójny sposób. Może lepiej, że twórcy tego nie spróbowali.
Kiedy producenci Damon Lindelof i Carlton Cuse ogłosili w 2007 roku, że zamierzają zakończyć serial na szóstym sezonie po to, aby zakończyć go na własnych warunkach, wszystkim wydało się to logiczne. Zadawano tylko jedno pytanie: skoro kluczową rolę grały względy artystyczne, po co było ciągnąć to wszystko aż tak długo?
Od początku było przecież jasne, że opowiadanej w "Zagubionych" historii nie dałoby się ciągnąć dłużej niż jeden czy dwa sezony bez przedstawienia rozwiązania zagadek – albo kompletnego jej przebudowania. Ale przyznanie się do tego i stworzenie zamkniętego serialu czy wręcz miniserialu wymagałoby zupełnie innego podejścia – nadawania w stacjach kablowych albo zaangażowania znacznie mniejszych środków finansowych. Trudno dziwić się twórcom, że nie chcieli pójść taką drogą, ale z tej perspektywy ich deklaracje o niezgodzie na to, aby "odebrano im" serial, brzmią dziś nieco fałszywie.
Z drugiej strony trzeba też przyznać, że samo zakończenie było naprawdę piękne, doskonale nakręcone, a przejście pomiędzy śmiercią Jacka na wyspie a jego przebudzeniem w teraźniejszości i scena z grupą zgromadzoną w kościele stanowiły doskonałą klamrę z początkowymi scenami całego serialu. Aktorzy wyglądali na rozluźnionych i zadowolonych, Matthew Fox w roli Jacka grał spokojnie, w niezwykle stonowany sposób (i to w scenie, która wręcz prowokowała do emocjonalnego szarżowania). Końcowy widok zamykającego się oka Jacka – odwrócenie pierwszej sceny serialu – był po prostu doskonały.
"Zagubieni", jak to często bywa, okazali się serialem stosunkowo słabym w skali całościowej (zwłaszcza jeśli chodzi o gąszcz odniesień mityczno-religijno-filozoficznych wplecionych w fabułę), ale bardzo dobrym w "mikroskali", na poziomie opowiadania fascynującej historii. Czyli podsumowując: serialem idealnie dopasowanym do wielkości telewizyjnego ekranu. |
Źródło:
www.onet.pl/seriale/Lost - link |
|